piątek, 2 października 2015

Epilog


Cause you only need the light when it's burning low
Only miss the sun when it starts to snow
Only know you love her when you let her go
Only know you've been high when you're feeling low
Only hate the road when you're missing home
Only know you love her when you let her go
And you let her go

Tym razem nie pozwolił jej odejść. Raz wystarczyło. Choć wtedy jeszcze przecież nawet nie pozwolił jej się do siebie zbliżyć. Mimo iż w gruncie rzeczy, całą swoją szesnastoletnią osobą właśnie tego pragnął.
Czas dał mu szansę na naprawę. I mógł tylko każdego dnia dziękować za to, że ją ma.
Że ich ma.

Belen Roberto siedziała na ławce przed domem. Siedziała i uśmiechała się, trzymając na rękach niemowlę.
Swoje dziecko.
To maleńkie szczęście, o którym tak bardzo marzyła.
Drugie takie cudeńko biegało za piłką ze swoim tatą. No, może było jednak trochę większe.
- Mama, pac! - mały Marc podbiegł do niej na swoich krótkich nóżkach. - Sceliłem gola tatulowi!
Roześmiała się szczerze.
Był do nich tak zadziwiająco podobny. Mały blondynek z niebieskimi oczami. Po prostu był im przeznaczony. Tak samo jak Sofia.
Niesamowitym zrządzeniem losu te maluchy wyglądały, jakby naprawdę były ich biologicznymi dziećmi. A Sergi często powtarzał ze śmiechem, że przynajmniej nie muszą się martwić o kwestię zabezpieczenia. Było właściwie stuprocentowe. A mimo to pojawiła się dwójka dzieci. Pełna kontrola - śmiał się szczerze.
- Nic dziwnego. Tata jest już stary. Nie ma siły biegać.
- Tak - pokiwał główką Marc. - Tludno. Nie ma lady.
- Jak tak dalej będziecie mnie obgadywać - włączył się Sergi -  wyślę was wszystkich do babci.
Jedna para dziadków musiała dzieciom wystarczyć. Kontakt Belen z rodzicami nie istniał - i już nigdy nie miał zaistnieć. Natomiast rodzice Sergiego szaleli za swoimi wnukami, a im to z kolei w zupełności wystarczało.
- Lazem z mamą? - dopytywał malec.
- Oczywiście. Mamę pierwszą wyślę.
- To moze być.
Belen znów się roześmiała.
- W rywalizacji rodzicielskiej biję cię na głowę.
Sergi uśmiechnął się i pocałował ją mocno.
- Bo ty, kochanie, jesteś po prostu bezkonkurencyjna.
Złączyła ze sobą palce ich dłoni.
Kiedyś nie wiedziała, że tak łatwo być szczęśliwym.


Mis cuentos no hablaban de historia hechas de casualidad
nadie me dijo que el destino daba esta oportunidad.
uno más uno son siete, quién me lo iba a decir,
que era tan facil ser feliz.
__________

To już jest koniec, nie ma już nic...
Tak właśnie.
Strasznie długo trwało to opowiadanie, choć przecież tylko ze względu na tę moją maturę. Bo 15 rozdziałów to w gruncie rzeczy nie tak dużo.
Na początku byłam absolutnie pełna pasji, a wena mnie rozsadzała. Ale stopniowo zaczęłam niestety tracić serce do tego opowiadania. Sama nie wiem, dlaczego. Obiecałam sobie oczywiście, że je skończę, bo u mnie nie ma czegoś takiego, jak nieskończone opowiadanie. Jeśli wiem, że napiszę czegoś dwa i pół rozdziału, to zwyczajnie nie bawię się we wrzucanie tego do sieci.
I z tym się poniekąd wiąże to, co chcę Wam teraz powiedzieć. Na razie daję sobie spokój z opowiadaniami z futbolem w tle. Nie mam pomysłu (lub ewentualnie jeden, tlący się maleńkim, wątłym promyczkiem) i nie chcę wymyślać głupot na siłę.
Mam dla Was jednak w tej sytuacji pewien substytut w postaci tego - jednoparty. Powiązane z różnymi dyscyplinami. Piłka nożna, siatkówka, skoki... Co mi tylko do głowy przyjdzie. Bo przecież czasem wpadam na jakiś pomysł, który na kilkanaście rozdziałów się nie nadaje, ale na jedną małą historyjkę - już i owszem. Wpisy oczywiście standardowo w piątki, choć nie wiem, z jaką częstotliwością. Zapraszam ;)
Oprócz tego własnym życiem żyje też Marzenka i myślę, że to jeszcze długo potrwa.
Za obecność tutaj Wam już dziękuję. I proszę każdego czytelnika o zostawienie pod tym epilogiem jakiegoś śladu po sobie. Żebym miała jakiś ogólny rozrachunek, ilu Was było. Kto komentował sms-owo też może tym razem zrobić wyjątek (M. wiesz, że mówię o Tobie :*)
No dobra, rozpisałam się niemiłosiernie pod tym rozmemłanym happy endem. Ale nie mogłam inaczej. I to się tyczy obu części tego zdania.
Buziaki :***