piątek, 2 października 2015

Epilog


Cause you only need the light when it's burning low
Only miss the sun when it starts to snow
Only know you love her when you let her go
Only know you've been high when you're feeling low
Only hate the road when you're missing home
Only know you love her when you let her go
And you let her go

Tym razem nie pozwolił jej odejść. Raz wystarczyło. Choć wtedy jeszcze przecież nawet nie pozwolił jej się do siebie zbliżyć. Mimo iż w gruncie rzeczy, całą swoją szesnastoletnią osobą właśnie tego pragnął.
Czas dał mu szansę na naprawę. I mógł tylko każdego dnia dziękować za to, że ją ma.
Że ich ma.

Belen Roberto siedziała na ławce przed domem. Siedziała i uśmiechała się, trzymając na rękach niemowlę.
Swoje dziecko.
To maleńkie szczęście, o którym tak bardzo marzyła.
Drugie takie cudeńko biegało za piłką ze swoim tatą. No, może było jednak trochę większe.
- Mama, pac! - mały Marc podbiegł do niej na swoich krótkich nóżkach. - Sceliłem gola tatulowi!
Roześmiała się szczerze.
Był do nich tak zadziwiająco podobny. Mały blondynek z niebieskimi oczami. Po prostu był im przeznaczony. Tak samo jak Sofia.
Niesamowitym zrządzeniem losu te maluchy wyglądały, jakby naprawdę były ich biologicznymi dziećmi. A Sergi często powtarzał ze śmiechem, że przynajmniej nie muszą się martwić o kwestię zabezpieczenia. Było właściwie stuprocentowe. A mimo to pojawiła się dwójka dzieci. Pełna kontrola - śmiał się szczerze.
- Nic dziwnego. Tata jest już stary. Nie ma siły biegać.
- Tak - pokiwał główką Marc. - Tludno. Nie ma lady.
- Jak tak dalej będziecie mnie obgadywać - włączył się Sergi -  wyślę was wszystkich do babci.
Jedna para dziadków musiała dzieciom wystarczyć. Kontakt Belen z rodzicami nie istniał - i już nigdy nie miał zaistnieć. Natomiast rodzice Sergiego szaleli za swoimi wnukami, a im to z kolei w zupełności wystarczało.
- Lazem z mamą? - dopytywał malec.
- Oczywiście. Mamę pierwszą wyślę.
- To moze być.
Belen znów się roześmiała.
- W rywalizacji rodzicielskiej biję cię na głowę.
Sergi uśmiechnął się i pocałował ją mocno.
- Bo ty, kochanie, jesteś po prostu bezkonkurencyjna.
Złączyła ze sobą palce ich dłoni.
Kiedyś nie wiedziała, że tak łatwo być szczęśliwym.


Mis cuentos no hablaban de historia hechas de casualidad
nadie me dijo que el destino daba esta oportunidad.
uno más uno son siete, quién me lo iba a decir,
que era tan facil ser feliz.
__________

To już jest koniec, nie ma już nic...
Tak właśnie.
Strasznie długo trwało to opowiadanie, choć przecież tylko ze względu na tę moją maturę. Bo 15 rozdziałów to w gruncie rzeczy nie tak dużo.
Na początku byłam absolutnie pełna pasji, a wena mnie rozsadzała. Ale stopniowo zaczęłam niestety tracić serce do tego opowiadania. Sama nie wiem, dlaczego. Obiecałam sobie oczywiście, że je skończę, bo u mnie nie ma czegoś takiego, jak nieskończone opowiadanie. Jeśli wiem, że napiszę czegoś dwa i pół rozdziału, to zwyczajnie nie bawię się we wrzucanie tego do sieci.
I z tym się poniekąd wiąże to, co chcę Wam teraz powiedzieć. Na razie daję sobie spokój z opowiadaniami z futbolem w tle. Nie mam pomysłu (lub ewentualnie jeden, tlący się maleńkim, wątłym promyczkiem) i nie chcę wymyślać głupot na siłę.
Mam dla Was jednak w tej sytuacji pewien substytut w postaci tego - jednoparty. Powiązane z różnymi dyscyplinami. Piłka nożna, siatkówka, skoki... Co mi tylko do głowy przyjdzie. Bo przecież czasem wpadam na jakiś pomysł, który na kilkanaście rozdziałów się nie nadaje, ale na jedną małą historyjkę - już i owszem. Wpisy oczywiście standardowo w piątki, choć nie wiem, z jaką częstotliwością. Zapraszam ;)
Oprócz tego własnym życiem żyje też Marzenka i myślę, że to jeszcze długo potrwa.
Za obecność tutaj Wam już dziękuję. I proszę każdego czytelnika o zostawienie pod tym epilogiem jakiegoś śladu po sobie. Żebym miała jakiś ogólny rozrachunek, ilu Was było. Kto komentował sms-owo też może tym razem zrobić wyjątek (M. wiesz, że mówię o Tobie :*)
No dobra, rozpisałam się niemiłosiernie pod tym rozmemłanym happy endem. Ale nie mogłam inaczej. I to się tyczy obu części tego zdania.
Buziaki :***

piątek, 18 września 2015

15. Kiedy będzie moja kolej?

Gijon.
To już nie miała gdzie uciekać? Zimniejszego miejsca się w Hiszpanii nie dało znaleźć?
Sergi naciągnął kaptur na głowę, przedzierając się do przodu w strugach deszczu i potwornej wichurze. Chyba Bóg go opuścił, że postanowił się tu udać w samej bluzie. Jego kataloński organizm nie był przyzwyczajony do takich sensacji.
W kółko powtarzał w myślach adres podany mu wczoraj wieczorem przez Miguela - Calle de Santiago 17, idąc właśnie tą uliczką i oddalając się coraz bardziej od cywilizacji. Samochód zostawił już kilkadziesiąt metrów wcześniej, zdając sobie sprawę z tego, że zwyczajnie ta wiejska ścieżyna nie nadaje się dla tego pięknego maleństwa.
Liczył numery domów, które mijał - 21... 20... 19... 18...
17.
Stanął przed lichą drewnianą chatką za zakrętem dróżki, otoczoną drzewami, krzakami i wszelkim innym zielskiem.
Rany boskie.
To wyglądało jak żywcem wyjęte z epoki.
Z epoki średniowiecza.
Chociaż nie, wtedy chyba używali już jakiegoś kamienia. A może i nie. Nigdy nie był zbyt dobry z historii. Ani z matematyki i geografii. Właściwie z niczego nie był dobry. Tylko gra w piłkę mu w miarę wychodziła.
Poprawił kaptur i podszedł do drzwi chatki. Zawahał się przez uderzeniem kołatką. Kołatką! Nie żadnym dzwonkiem, brzęczkiem czy jak to nazwać. Prawdziwą kołatką.
Czuł coraz mocniejsze bicie serca. Czyli to już? Znalazł ją? Czy za chwilę otworzy mu drzwi, da w twarz i powie, żeby uciekał, bo ma go dość? Bo zaczyna życie pustelnika i żaden facet nie jest jej do tego potrzebny? A może uśmiechnie się delikatnie i pochwali za to, że wreszcie ją odnalazł? Że to była próba jego uczucia?
Sergi czuł, że dłużej tego nie wytrzyma.
Zakołatał dwukrotnie w drzwi.
Minęło kilkadziesiąt sekund, może minuta, wypełniona okrutnym oczekiwaniem w towarzystwie bezlitosnych podmuchów wiatru, uderzających go kroplami deszczu prosto w twarz.
Wreszcie drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich... stara, niska kobieta.
Jezus Maria, czy to była jakaś okrutna baśń i jego Belen zamieniła się... Sergi poczuł, jak kręci mu się w głowie,
- Słucham, synku? - zapytała tymczasem babuleńka, spoglądając na niego podejrzliwie.
- Dzień dobry, szukam... czy mieszka tu... przypadkiem... - jąkał się Roberto.
- Słucham? Głośniej mów, dziecko, bo aparatu na uszy nie ubrałam.
- Szukam Belen Rodriguez! - wrzasnął Sergi nieszczęśliwie.
- Och! - powiedziała tylko kobieta i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Poczuł się jak totalny idiota. Czego mu ten Socorro naopowiadał? Przyłożył ręce do twarzy, czując, jak do każdej komórki jego ciała dostały się już krople. Nie wiedział tylko, czy był to deszcz, czy może łzy.
Kiedy odwrócił się zrezygnowany, drzwi za nim znów otworzyły się ze skrzypieniem.
- Niech wejdzie - usłyszał głos tej małej pomarszczonej babci.
Skorzystał z jej zaproszenia, brzmiącego raczej jak polecenie, i przestąpił próg domku, lekko się przy tym schylając. Kobieta była od niego mniejsza o połowę, więc samo przez się rozumiało się, że nie potrzebowała tak wysokich drzwi.
Zaprowadziła go do kuchni, pachnącej intensywnie ziołami i głównie nimi przystrojonej - jak zapewne cały dom. Już na pierwszy rzut oka widać było, że babuleńka była typową, książkową zielarką. Kazała mu usiąść przy ogromnym starym stole i postawiła przed nim kubek parującej herbaty.
- Niech pije - zarządziła. - Potem będziemy rozmawiać.
Przyglądała mu się intensywnie przez cały czas picia tych paskudnych ziółek.
- Czy mogę chociaż wiedzieć... - zaczął Sergi.
- Wypił? - przerwała mu kobieta. - Nie? To niech pije. Przynajmniej kataru nie dostanie.
Dokończył picie naparu jak najszybciej, parząc sobie język. Chciał się dowiedzieć, czy Belen tu w ogóle jest. Na cholerę mu były te ludowe przepisy na przeziębienie?
- Skończyłem - oznajmił, odstawiając kubek na stół.
- Dobrze - zaaprobowała babcia. - Czyli mówi, że kogo szuka?
- Belen... Rodriguez - powiedział powoli, niepewnym głosem.
- Po co? - dopytywała staruszka.
- Bo... bo... - jąkał się Sergi. No naprawdę, głupszego pytania już nie mogła mu zadać. - Bo ją kocham - dokończył rozpaczliwie.
Babuleńka spojrzała na niego o wiele przyjaźniej i uśmiechnęła się lekko.
- No, zobaczymy - powiedziała tajemniczo, opuszczając pomieszczenie. Równocześnie z jej oddalającymi się krokami, Sergi usłyszał jakiś zduszony jęk.
Serce zabiło mu mocniej. O wiele mocniej. Po prostu czuł, że zaraz wyleci mu z klatki piersiowej.
Wstał, wpatrując się w wejście do kuchni. Minęło kilka sekund, chyba najdłuższych w jego życiu.
A potem w drzwiach pojawiła się Belen.
Blada, szczupła, w rozciągniętych ubraniach i chustce na głowie.
Wpatrywał się w nią, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
- Co tu robisz? - zapytała wreszcie, unikając jego spojrzenia.
Dopiero wtedy jakby go odblokowało. Mrugnął dwa razy i odezwał się.
- Szukam cię.
- Niepotrzebnie - odpowiedziała ona.
Poczuł się jak idiota. A więc ona uciekła, nie widzieli się trzy miesiące i teraz wszystko, co ma mu do powiedzenia, to niepotrzebnie mnie szukałeś?
Wciągnął powietrze głęboko do płuc. Waliło tymi nieszczęsnymi ziołami.
Poczuł, jak wzbiera się w nim gniew.
- Niepotrzebnie?! - krzyknął. - Znikasz z dnia na dzień i nie masz dla mnie ani słowa wyjaśnienia?! Głupiego mam cię w dupie, więc postanowiłam odejść?! Nawet na tyle cię nie stać?!
Zobaczył jak Belen kuli się w sobie, jak drży jej podbródek i jak powstrzymuje się przed wybuchnięciem płaczem, stojąc na baczność jak dziecko w podstawówce na apelu.
I nagle zdał sobie sprawę z tego, że jest całkowicie bezradny. Nie poradzi sobie bez niej. Ani dnia dłużej. Nie może pozwolić jej odejść po raz kolejny.
- Wróć do mnie - powiedział cicho, patrząc na nią błagalnie. - Niezależnie od tego, czemu odeszłaś. Proszę cię, wróć.
Nie umiał przemawiać. Była to kolejna umiejętność, której nie posiadał. Ale chyba właśnie nauczył się kochać miłością bezwarunkową i tym bardziej żałował, że nie potrafi jej tego wyznać tak pięknie, jak by chciał.
Pokręciła głową na boki.
- Lepiej będzie, jeśli ułożysz sobie życie z jakąś inną kobietą.
Czy ona siebie słyszała? Dla kogo to miało być lepiej? Bo na pewno nie dla niego.
- Dlaczego... mi to robisz? - zapytał.
- Nie jestem już... odpowiednią kobietą. Dla żadnego mężczyzny - powiedziała zagadkowo.
Spojrzał na nią pytająco, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo do akcji wkroczyła babuleńka, która chyba podsłuchiwała wszystko za drzwiami.
- Dziecko, ty się zastanów, co ty mówisz. Jesteś kobita jak się patrzy. A ten synek akurat patrzy. I chyba tylko na ciebie.
Belen wybuchnęła płaczem. Staruszka taktownie (choć o tego typu zachowania chyba nikt by jej nie podejrzewał) wycofała się, a Sergi podszedł do Belen i po prostu ją objął.
I sam też się rozpłakał.
I stali tak dobre kilka minut na środku ziołowej kuchni, płacząc i całując się po czym popadnie. Po czołach, oczach, policzkach, ramionach, szyi, głowie...
- Tak bardzo cię przepraszam - szepnął, gładząc ją kciukiem po policzku. - Nie wiem, co zrobiłem źle, ale tak bardzo cię przepraszam...
Pokręciła głową.
- Nie, nie... To nie twoją wina. Sergi... Ja... to przeze mnie. Nie możemy być razem.
Spojrzał na nią z bólem.
- Dlaczego?
- Ja... ja jestem chora. Byłam... - poprawiła się, widząc jego przerażony wzrok. - Już jest dobrze... Względnie dobrze.
- Ale... co się stało?
- Miałam raka... raka jajnika. Wykryli mi go na okresowym badaniu, w dość wczesnej fazie.
- Wyleczyli cię? - zapytał szybko.
- Tak. Miałam operację... i chemioterapię - pokazała na chustkę, okrywającą jej głowę. - Włosy powoli zaczynają odrastać.
Kiwnął głową, ale przyszło mu do głowy jeszcze coś innego.
- Dlaczego... nic mi nie powiedziałaś?
Belen splotła palce dłoni.
- Bałam się, że zrujnuję ci życie.
Sergi spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Czy ty sobie robisz jaja? Przecież bym ci pomógł. Byłbym przy tobie. Nie musiałabyś przechodzić przez to sama - westchnął głęboko. - Ale już jest dobrze, tak? Już możemy o tym zapomnieć i zacząć żyć normalnie?
Belen wypuściła powietrze z ust z głośnym świstem.
- To jeszcze nie wszystko.
- Tak? - zapytał, zaniepokojony.
- To jest rezultat, który dotyka większość kobiet, leczonych z raka jajnika. Jestem... Nie mogę mieć dzieci - dokończyła niemal szeptem.
Sergi potrzebował chwili na przetrawienie tej informacji.
- A ty musisz być z kobietą, która pozwoli ci założyć normalną rodzinę - kontynuowała tymczasem Belen. - Mieć dom z ogródkiem, dzieci i psa. A ze mną...
- Co ty mówisz?! - przerwał jej gwałtownie Sergi, kiedy dotarł do niego sens wypowiadanych przez nią słów.
- Taka jest prawda i muszę się z tym pogodzić. I dlatego chciałam odejść, póki nie zacząłeś snuć żadnych planów na przyszłość. Mieszkam tutaj z Fatimą i ona jest dla mnie bardzo dobra, nawet nie każe mi płacić, a jeszcze pomaga wrócić do zdrowia. I czuję się tu dobrze, właśnie takiego cichego i spokojnego miejsca potrzebuję.
- Jezus Maria, Belen, czy ty siebie słyszysz? - odezwał się wreszcie Sergi, starając się zebrać myśli. - Uciekłaś na jakieś zadupie, bo było daleko od Barcelony? Nie, żebym miał coś do zadupiów, ale chcesz mieszkać z tą babcią do końca życia? A co ze mną?
- Nie jestem w stanie dać ci dzieci...
- Kurwa mać! Nie potrzebuję żadnych dzieci! Potrzebuję ciebie!
- Teraz tak mówisz. A za pięć lat...
- Dalej będę cię potrzebował! Kocham cię! Tak bardzo cię kocham!
- Nie ułatwiasz...
- Nie chcę ułatwiać! Nie rozumiesz? Choćbym miał tuzin dzieci z inną kobietą - nie byłbym szczęśliwy. Bo nie byłabyś nią ty.
- Rany boskie, przemawiasz jak w taniej komedii romantycznej - na jej ustach wykwitło coś na kształt delikatnego uśmiechu, choć w oczach wciąż lśniły łzy.
- Przecież wiem, że je lubisz.
- Może... - wzruszyła ramionami.
Stali wciąż naprzeciwko siebie, Belen, uciekając wzrokiem, Sergi natomiast wpatrując się w nią intensywnie.
- Zastanów się nad tym wszystkim na spokojnie - podjął chłopak. - Jak sobie wyobrażasz swoje życie beze mnie? Wiem. Wiem, jak to brzmi. Ale przecież... przecież coś do mnie czujesz... prawda?
Kiwnęła lekko głową.
- Wróćmy do domu, dobrze? - poprosił po chwili Sergi. - Bo musisz wiedzieć, że nie ruszę się stąd bez ciebie. A nie wiem, czy ta babcia będzie szczęśliwa z powodu mojej przedłużającej się obecności tutaj. Skąd ty ją w ogóle wytrzasnęłaś?
- Z ogłoszenia. Pisała, że wynajmie pokój tanio. A jak zobaczyła moją żałosną osobę, postanowiła w ogóle nie brać pieniędzy. Ona jest naprawdę kochana. Troszczy się o mnie.
- Potrafię sobie to wyobrazić - przyznał Sergi. - Kiedy powiedziałem, że cię szukam, myślałem, że mnie załatwi piorunami ze swoich oczu.
Belen uśmiechnęła się na te słowa, a Sergi poczuł, że serce, które oddał jej w całości, właśnie zupełnie się stopiło.
- Kocham cię - powiedział poważnie.
- Ej - zastopowała Belen. - Kiedy będzie moja kolej?
- Na co?
- Na powiedzenie ci tego.
- Myślę, że przyszedł najwyższy czas - uśmiechnął się Sergi.
Belen już otworzyła usta, ale powstrzymała się przed powiedzeniem tych dwóch słów. Spojrzała mu głęboko w oczy, bardzo smutnym i bardzo poważnym wzrokiem.
- A jeśli kiedyś będziemy... będziesz chciał mieć dzieci?
- Jeśli będziemy chcieli mieć dzieci - odpowiedział Sergi z naciskiem. - Zaadoptujemy je. Albo wymyślimy coś innego. Razem.
W oczach Belen pojawiły się łzy, ale uśmiechnęła się szeroko.
- Kocham cię.
__________

Obawiam się, że poszło za łatwo i straszliwie infantylnie. Co prawda takie obawy nachodzą mnie praktycznie przy każdym opowiadaniem, więc może - oby! - trochę przesadzam.
Standardowo przepraszam Was za moje epickie obsuwy u Was. Pracuję nad tym ;)
Aha, no i tak jak zapowiadałam. Został jeszcze epilog. Tylko najpierw muszę go stworzyć ;)

piątek, 4 września 2015

14. Będę grzeczny, miły i będę się uśmiechał

Odejście Xaviego z klubu sporo ułatwiało.
Nie chciał tak na to patrzeć, ale jednak choć trochę musiał.
Naprawdę już chciał prosić Muniesę, żeby może szepnął coś trenerowi o dopisaniu go do listy życzeń Stoke City. Zawsze to lepiej iść do kumpla, a nie do pierwszego lepszego klubu.
Ułożyło się lepiej. Teraz, w czasie spotkań przedsezonowych grał wreszcie tyle, ile naprawdę by chciał. Dziwne uczucie. Ale bardzo, bardzo dobre.
Lucho wziął go po którymś treningu na stronę, obiecując, że będzie na niego stawiał. Dobrze mieć zaufanie własnego trenera. Zwłaszcza, jeśli nic nie wychodzi ci w życiu prywatnym. Wtedy chociaż zawodowe chciałoby się mieć poukładane i okraszone sukcesami. Gdzie jak gdzie, ale w Barcelonie taka możliwość była na wyciągnięcie ręki.
Belen wciąż nie dawała znaku życia. A minęło już chyba... no ze trzy miesiące. Albo i więcej. Zniknęła w kwietniu, a teraz był początek sierpnia.
Powiedzieć, że czuł się wrakiem człowieka, to naprawdę nic nie powiedzieć. Choć - o dziwo - wpływało to na jego formę sportową zupełnie na odwrót, niż można by się tego spodziewać. Cóż, nie pozostało mu nic poza futbolem. Dosłownie. Nawet większość jego znajomych była z nim powiązana.
Ten cały prywatny detektyw, Miguel, musiał być chyba beznadziejny. Zapłacił temu człowiekowi naprawdę niezłą sumkę, a on tymczasem krążył gdzieś między różnorodnymi informacjami, nie potrafiąc połączyć żadnych faktów.
Nie potrafił tego zrobić, albo po prostu nie mógł, a Sergi podświadomie liczył na jakiś mały cud.
Również w tej chwili, kiedy po skończonym treningu siedział w prawie całkowicie opustoszałej szatni i wzdychał głęboko raz po raz.
- Słuchaj, możemy pogadać? - zaczął, jakoś tak niesamowicie delikatnie, Marc Bartra.
- No?
- Widzisz, jest taka sprawa... Zaręczyłem się z Melissą.
Sergi uśmiechnął się delikatnie. Zdążył ją już poznać i polubić, mimo że w ostatnim czasie nie był w zbyt towarzyskim nastroju.
- Okej. I co?
- No i chcemy się pobrać.
Roberto stłumił śmiech.
- To zrozumiałe.
- Właśnie - przytaknął Marc. - Nie masz nic przeciwko temu?
- Słucham? - nie zrozumiał Sergi. Nie przypominał sobie, żeby z Melissą łączyła go jakaś trudna przeszłość lub tym bardziej teraźniejszość czy coś w tym rodzaju. Co on miał do gadania w tej sprawie?
- Bo widzisz... - Marc podrapał się z zakłopotaniem po głowie. - Chciałbym, żebyś był moim świadkiem, co chyba jest dość oczywiste.
Skoro to takie oczywiste to po co go w ogóle o tym informował?
- I?
- No i ty... jakby to powiedzieć... nie jesteś zbyt rozrywkowo nastawiony... aktualnie znaczy się - wydusił z siebie wreszcie Marc.
- Aha - zrozumiał Sergi. - Boisz się, że ci zarżnę imprezę.
- Nie o to chodzi. Nie chcę po prostu, żebyś czuł się nieswojo czy coś.
- Spoko. Będę grzeczny, miły i będę się uśmiechał.
- No dobra, ale musiałbyś się do tego zmuszać. A jak byśmy tak poczekali... aż odnajdzie się Belen?
Sergi pokręcił głową.
- Ona mnie nie chce. Inaczej naprawdę już dawno by się odezwała. Tyle w temacie.
- Ale...
- Nie, daj spokój. Już mnie wystarczająco wszyscy pocieszali, potem chcieli mną wstrząsnąć i Bóg wie jeszcze co. A ona po prostu wymownie przekazała mi, że to już koniec. Muszę podziękować temu całemu Miguelowi za współpracę i powiedzieć, żeby sobie odpuścił. I sam muszę zrobić to samo.
Marc otworzył szeroko oczy.
- Nie wierzę. Przecież ty ją kochasz.
Sergi wzruszył bezradnie ramionami.
- A jakie to ma znaczenie?

Thiago Alcantara zawsze wydawał się odrobinę niepoczytalny. Ale prawdziwy powód do zdumienia dał swoim kumplom, kiedy postanowił się ustatkować jako pierwszy z nich. A teraz, kiedy miał przyjechać do Barcelony ze swoją nowiusieńką żoną, zaraz po miesiącu miodowym i ledwo przed startem sezonu, Sergi czuł się już naprawdę jak ostatni frajer. Bo oprócz niego miał też przyjechać Muniesa ze swoją Sarą i Bartra z Melissą. I szczerze liczył na to, że wyślą dziewczyny na jakieś ploty i spotkają się sami. Nie chciał się czuć jak piąte koło u wozu. Czy tam siódme. Niewielka różnica. 
Szczerze odetchnął na informację, że na spotkanie wybiera się również Rafinha. Dwóch singli, to zawsze lepiej niż jeden.
Kiedy dotarł na miejsce, przed wejściem do baru spotkał się właśnie z nim. Uścisnęli sobie ręce i weszli do środka.
- O Jezus! - powitał ich wrzask Thiago.
- Tylko Rafinha, ale możesz okrzyknąć mnie zbawcą, nie mam nic przeciwko temu - podchwycił jego brat, podchodząc do Thiago i łącząc się z nim w niedźwiedzim uścisku.
- Nie wiem, co mnie bardziej niepokoi - zaczął starszy Alcantara, gdy sytuacja wróciła już do normy i wszyscy w miarę cywilizowany sposób zajęli miejsca przy stoliku. - Czy to, że mój własny brat prowadza się z facetem, czy to, że ten facet nie prowadza się z blond dziennikarką...
Zapadła krępująca cisza, bo zarówno Bartra, jak i Muniesa wprowadzili już dawno swoje partnerki w szczegóły sytuacji Robeto, a i Rafinha mógł co nieco podejrzewać, spotykając przecież Sergiego co dzień na treningu.
Tylko Julia i Thiago wodzili zdezorientowanym wzrokiem po twarzach współtowarzyszy.
- No dobra... Co znowu powiedziałem nie tak?
Sara z Melissą spojrzały na siebie wymownie, Bartra podrapał się z zakłopotaniem po głowie, Muniesa chrząknął, a Rafinha postanowił jednak później odpisać na sms-a od tej nowo poznanej laski. Atmosfera stypy nie sprzyja flirtom. Nawet tym wirtualnym.
- Wszystko w porządku - powiedział jak gdyby nigdy nic Sergi. - Nie jesteśmy już razem.
- O sorry - mruknął Thiago. - Nie wiedziałem. Gdyby coś... - zaczął, ale Julia pokazała mu ruchem ręki, że wystarczy tej rozmowy.
- Tak... No to może ktoś mi powie, co oni tu mają dobrego do picia? - rozpaczliwie spróbowała zmienić temat Melissa, i o dziwo - udało się jej to znakomicie. Chyba wszyscy mieli dość roztrząsania nieudanego życia uczuciowego Roberto.
Sam zainteresowany natomiast westchnął głęboko, zerkając przez okno na intensywnie błękitne niebo. Wtedy na wakacjach, kiedy też siedzieli w barze, zbierało się na burzę. I wtedy też pierwszy raz poczuł, że coś z tego może być.
Mylił się. Okrutnie się mylił.
Jego rozmyślania przerwał dźwięk telefonu.
- Przepraszam - mruknął, wstając od stolika i wychodząc na zewnątrz.
Miguel Angel Socorro - przeczytał, spoglądając na wyświetlacz. Wspaniale, pojawiła się doskonała okazja do zrezygnowania z jego usług.
- Halo?
- Sergi? Słuchaj, mam sprawę, możesz rozmawiać?
- Jasne - westchnął znudzony.
- Byłem ostatnio w Gijon... i znalazłem Belen.
__________

Do końca tej historii pozostał jeszcze jeden rozdział i epilog. Piętnastkę napisałam wczoraj, właściwie od ręki, więc liczę na to, że wyszła mi lepiej, niż to u góry, z czym męczyłam się chyba z miesiąc.

piątek, 14 sierpnia 2015

13. Tylko zestaw Marc i Marc

Usiadł na kanapie w salonie z telefonem w dłoni.
Teraz zapatrywał się na tę sprawę trochę inaczej niż w nocy. A właściwie zupełnie inaczej.
Skoro Belen odeszła, to znaczy, że miała jakiś powód. I gdyby chciała, to by go o nim poinformowała. Czyli raczej nie chciała.
Trudno. Stanowiła najlepszy rozdział jego życia, ale najwyraźniej ten rozdział należało zamknąć. Choć nie - on już był zamknięty.
Zrobił sobie już drugą kawę i wyszedł na taras. Miał tak zajebiście dużo wolnego czasu, że sam nie wiedział, co ze sobą zrobić. A właściwie to wiedział aż za dobrze. Tak dobrze, że aż głupio było mu się do tego przyznawać samemu przed sobą. Powinien teraz zapierdalać na treningu. Bo tak się składało, że cała drużyna pojechała na mecz do Walencji. A on, frajer, został. Po raz n-ty. Nie oszukiwał się, wyjazd Belen nie miał wpływu na jego chujową dyspozycję. On był po prostu beznadziejny. Należało chyba zacząć się rozglądać za klubem w Polsce. Albo innej Albanii. 
Usłyszał dzwonek do drzwi. Podszedł i otworzył. A przed nim stał uśmiechnięty od ucha do ucha Muniesa.
- Co ty tu robisz?
Marc od razu westchnął głęboko.
- No to są jaja. Czy ty każdego tak witasz za każdym razem, jak cię odwiedza, czy tylko mnie się tak wyjątkowo udaje trafić na momenty twojego fantastycznego samopoczucia?
- Chyba jesteś wybrańcem losu - mruknął Sergi. - Sorry, wchodź.
- Ja się nie gniewam - poinformował Marc, siadając na kanapie. - Bartra miał rację po prostu. Masz już tego detektywa?
- Że co proszę?! Czy was pojebało?
- O matuchno, jak ty brzydko mówisz...
- Muniesa, debilu! - warknął Roberto. - Co wy odpierdalacie?! 
- Martwimy się o ciebie.
- To ilu tych was jest? Trzy czwarte moich znajomych?
- Eee... Nie. Tylko zestaw Marc i Marc.
- Dobre i tyle - Sergi zaprzestał nerwowego machania rękami i usiadł w fotelu.
- To jak - Muniesa wrócił do tematu. - Dzwoniłeś już gdzieś?
Sergi westchnął głęboko, spoglądając na przyjaciela i podzielił się z nim swoimi przemyśleniami.
- Aha - podsumował Marc po chwili. - Czyli jednak wierzysz w wersję, że wstąpiła do klasztoru.
- Co?!
- No bo jak na mój gust to jest jedyna opcja, przy której nie powinieneś zawracać jej dupy. - wyjaśnił Muniesa, popijając kawę z kubka Roberto,
- Jasne, częstuj się - mruknął tamten.
- Jak mi drugiej nie zrobiłeś, to co mam poradzić? - wzruszył ramionami Marc. - A ja tak z rana nie dam rady nie usnąć bez kofeiny.
Sergi spojrzał na zegarek.
- Jest wpół do dwunastej.
- No właśnie. Samolot miałem o siódmej rano.
- Bo ty... O matko! - ogarnął się Roberto. - Nie mów mi, że przyleciałeś z Anglii tylko po to, żeby ze mną pogadać.
- Właściwie... to tak. Ale sobie przy okazji mamusię odwiedzę - uśmiechnął się Marc. - Masz coś do jedzenia może?
Przenieśli się do kuchni, stwierdzając z przerażeniem, że lodówka oprócz powietrza zawiera jeszcze trzy jajka, cztery plasterki żółtego sera i jednego kabanosa.
- No dobra... A chleb jakiś może? - podrapał się po głowie Marc.
- Dwie suche bułki? - pomachał mu pieczywem przed twarzą Sergi.
- Ujdzie. Ej, czy ty w ogóle coś jadłeś?
- A wiesz, że jakoś nie? Nie byłem głodny chyba.
- No pewnie. To jak - powrócił do tematu Marc - chcesz ją znaleźć czy nie?
Sergi wzruszył ramionami, siadając przy stole naprzeciw przyjaciela.
- Skoro zwiała, to najwyraźniej miała jakiś powód.
- Rany boskie, jaki ty jesteś monotematyczny - westchnął Muniesa. - A nie wydaje ci się, że należą ci się chociaż jakieś wyjaśnienia? Odeszła to odeszła i niech już tak będzie, ale niech coś powie na do widzenia przynajmniej.
- Może i racja - stwierdził wreszcie Sergi, po dłuższej chwili milczenia. - Dobra, dzwonię.
I zadzwonił. W pięć minut umówił się na spotkanie z prywatnym detektywem i nakreślił mu zarys sytuacji. Poszło bardzo gładko. Inna sprawa, że czuł się niesłychanie żenująco.
- No widzisz, nie było tak strasznie - podsumował całą sytuację Muniesa. - Kiedy i gdzie się macie spotkać?
- Jeszcze dziś po południu.
- O chłopie, ekspresowo ci to idzie. Żeby jeszcze z samym szukaniem Belen też tak było.
- Mhm, jasne... Czuję się jak idiota - wyznał szczerze Roberto. - A to wszystko kojarzy mi się z tropieniem trupa przez policyjnego psa.
- Ułaaa... Nie dziel się może tym spostrzeżeniem z Belen, jak już ją znajdziesz - uśmiechnął się Marc.
- O ile w ogóle...
- Ty i optymizm chyba nie mieliście okazji się poznać.
- Mieliśmy. Wtedy, kiedy byłem z Belen.

- No dobrze, czyli jesteś pewien, że przed zniknięciem nie zachowywała się dziwnie? - dopytywał Miguel Angel Socorro, prywatny detektyw, z którym to Sergi umówił się w klimatycznej kawiarence kilka godzin wcześniej.
Od razu zaproponował piłkarzowi przejście na ty, tłumacząc, że w taki sposób łatwiej się jest dogadać.
Możliwe.
- Absolutnie. Wszystko stało się nagle. Jednego dnia normalnie rozmawialiśmy, a następnego już jej nie było.
Im dłużej tłumaczył mężczyźnie, jak wyglądały jego relacje z Belen przed jej zniknięciem, jaki miała charakter, pracę i zainteresowania, tym mocniej dochodziło do jego umysłu jedno bardzo uparte przekonanie.
Przekonanie, że kochał ją jak szalony. Do tej pory nie zdawał sobie z tego sprawy. Oczywiście czuł, że nie jest to zwykła przyjaźń, czy - o zgrozo - flirt, ale nie miał pojęcia, że Belen jest dla niego najważniejszą istotą pod słońcem.
Patrzył na jej zdjęcie leżące na stole między nim a Miguelem i nie mógł uwierzyć, że być może ma spędzić resztę życia bez niej.
- No dobrze - powiedział Socorro po kilku minutach wyliczania przez Roberto informacji o dziewczynie. - Jeszcze dziś uruchomię swoje kontakty. Naprawdę, nie martw się. Rozwiązywałem całkiem sporo podobnych spraw.
- Hmm... Cóż.
- Nie masz zaufania do detektywów? - uśmiechnął się Miguel.
- Jeszcze nigdy nie musiałem korzystać z ich pomocy - Sergi przygryzł policzek od wewnątrz, rumieniąc się lekko.
Był zrozpaczony, to fakt, w tym słowie nie było żadnej przesady. Ale jednocześnie czuł się potwornie upokorzony. Musiał zwierzać się obcemu facetowi z tego, że bez słowa zostawiła go ukochana kobieta. To znaczy nie musiał. Ale chciał. Bo był z tego powodu zrozpaczony.
Koło się zamyka.

Późnym wieczorem, gdy Sergi bezmyślnie wpatrywał się w ekran telewizora, zadzwonił telefon.
Ale to nie była ona. To znów nie była ona.
Za to znów był to Bartra.
Powinien się już przyzwyczaić do tego, że gdy w jego sercu budziła się nadzieja na dźwięk telefonu, to zawsze był tylko jego przyjaciel.
Tylko.
Pewnie by się obraził, gdyby wiedział, jak Sergi reaguje na jego telefony.
- Słucham?
- No siema, jak poszło? Detektyw już na tropie? - już na wstępie Marc zarzucił go pytaniami.
- Być może - powiedział znużony. - Obiecał, że się postara.
- No raczej. Przecież mu za to płacisz. I to nie mało.
- To fakt.
Po obu stronach słuchawki zapadła cisza. Przerwał ją brunet.
- Nie jesteś zbyt rozmowny. Spodziewałem się raczej jakiejś obszerniejszej relacji. Więcej szczegółów czy coś.
- Szczegółów, Chryste Panie. Jakie ci te szczegóły mam podać? Że facet pił latte czy że kelnerka miała plamę na spódnicy? A może że w Barcelonie - jakże niespodziewanie - było dziś trzydzieści stopni w cieniu?
- Okej. To ja może zadzwonię jednak jutro.
- To może pojutrze.
- Pojutrze to ja cię odwiedzę osobiście - zapewnił Marc, zupełnie niezrażony poprzednią wypowiedzią Roberto.
Sergi westchnął.
- Jasne. Przepraszam.
- Daj spokój - odpowiedział Bartra. - Nie pierwszy raz w życiu muszę znosić twoje fochy. Mam już spore doświadczenie w tej kwestii. I spływa to po mnie. Sorry, kochasiu, nie robisz na mnie najmniejszego wrażenia.
__________

Poszukiwania czas zacząć. Jakieś pomysły?

piątek, 10 lipca 2015

12. Przyjaciele to dobry wynalazek

- Coś się dzieje?
Coś się dzieje? Dobre pytanie. Sergi sam chętnie by się dowiedział. Ale niestety. Odpowiedzi nie był w stanie udzielić mu nikt. No może jedna osoba. Tylko, że ta osoba po prostu zniknęła. Ze trzy tygodnie temu.
Wzruszył ramionami, kopiąc w leżącą na ziemi butelkę z wodą. Szatnia była już pusta, pozostali w niej tylko on i Marc Bartra.
- Aha. Widzę, że prędzej bym się dogadał z pięciolatkiem.
Sergi nawet nie spojrzał. Wciąż siedział w samych gaciach, w postawie, która zasadniczo sugerowała, że ma zamiar spędzić tak resztę życia.
- Jak sobie chcesz - wzruszył ramionami Marc. - Jak ci się odmieni, księżniczko, to wiesz, gdzie mnie szukać.
Po wyjściu Bartry Sergi wyciągnął telefon i po raz kolejny spróbował zadzwonić do Belen. Spróbował. Tak, dobre określenie.
Znów nie odebrała.
Ręce mu po prostu opadły. Naprawdę go zostawiła? Po prostu z dnia na dzień? No do cholery, w to uwierzyć nie mógł. Ona przecież taka nie była. Zresztą, tu wydarzyło się coś znacznie więcej. Nie tylko zerwała z nim kontakt. Ona po prostu zniknęła. Wyjechała. Gdzieś. Pracę też rzuciła. I też z dnia na dzień. A przecież tak obawiała się, że nie znalazłaby innej.
Zmieniły jej się priorytety życiowe czy jak?

Włóczył się po mieście cały wieczór. Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wszystko mu ją przypominało. Ławka w parku, krzesełko na trybunach, sweterek, który kiedyś u niego zostawiła. Tak naprawdę czepiał się tego kawałka ciucha, jak ostatniej deski ratunku. To było właściwie jedyne, co mu po niej pozostało.
Jakby co najmniej umarła.
Boże, jakie głupie myśli mu przychodziły do głowy!
Poszedł do niej. Po raz kolejny. Właściwie codziennie dobijał się do jej mieszkania, w nadziei, że wreszcie mu otworzy. Tylko, że przecież jej tam nie było.
Postał pod drzwiami dziesięć minut, potem posiedział na schodach kolejne piętnaście. I ruszył na dół. Tyle. Wyciągnął telefon i znów do niej zadzwonił. A ona znów nie odebrała.
Odebrał za to Bartra.
- Co jest, chcesz pogadać? - usłyszał już na wstępie słowa kumpla.
- A masz coś, czym się można upić?
- Załatwi się.
Uśmiechnął się blado na te słowa. Przyjaciele to dobry wynalazek. 
Dotarł do domu Bartry po kilkunastu minutach.
I minął się w drzwiach z jakąś brunetką.
Przynajmniej temu się układa.
- Cześć - mruknął na powitanie.
- No hej - odpowiedział Marc i dodał po chwili - czy ty żyjesz?
- Jak chodzę, to chyba żyję - burknął Sergi.
- Hmm... Chyba - powtórzył z powątpiewaniem Marc. - Co się dzieje?
Roberto usiadł na kanapie w salonie, wzdychając głęboko, a tymczasem na ławę wyjechała butelka o wiadomej zawartości.
- Chodzi o Belen - powiedział wreszcie blondyn.
- Wiedziałem! - stwierdził z satysfakcją Bartra.
- Jakżeś taki, kurwa, mądry, to mi powiedz, gdzie ona jest?! - wybuchnął Sergi.
- Ej, ej... spokojnie.
- Ja już nie mogę spokojnie, rozumiesz? Ona zniknęła. Nie ma jej po prostu. Nie odbiera ode mnie telefonów, nie odpisuje na maile, esemesy...
- Byłeś u niej w domu?
- Ty mi, kurwa, nie zadawaj takich kretyńskich pytań! Od trzech tygodni tam łażę dzień w dzień.
- Przepraszam... - stropił się Marc. - Skąd miałem wiedzieć... Ale ona... yyy ten... zerwaliście?
- Nie! - zaprzeczył momentalnie Sergi, po czym uściślił. - A przynajmniej ja nic o tym nie wiem.
- Może Belen ma inne zdanie na ten temat, tylko boi ci się o tym powiedzieć, czy coś?
- No ja cię błagam. I dlatego nie ma z nią żadnego kontaktu? - Roberto pokręcił z niedowierzaniem głową. - Na dodatek zwolniła się z pracy.
- Skąd wiesz?
- Informacja z pierwszej ręki. Byłem tam i rozmawiałem z jej szefem - wytłumaczył Sergi, wstając i podchodząc do okna.
- O kurde. Fakt, nie widziałem jej już dłuższy czas, ale myślałem, że się na jakiś urlop wybrała, czy coś...
- Na jakiś dożywotni chyba...
- Ej! - krzyknął nagle Marc. - A może ona poszła do klasztoru?!
Sergi odwrócił się w jego stronę i popukał w głowę. Chociaż właściwie...
- Ja pierdolę...
- No co?
- Ja już chyba jestem w takim stanie, że mogę uwierzyć we wszystko - stwierdził bezradnie, siadając na powrót w fotelu.
- Albo może na jakieś medytacje się wybrała... Wiesz, kwitnące kwiaty lotosu i te sprawy... - snuł domysły Marc.
- Proszę cię, ty już nic nie mów...
- Staram się pomóc przecież - bronił się Bartra.
Sergi westchnął głęboko.
- Liczą się dobre chęci, wiem.
- Właśnie. A wiesz co - wpadłem na jeszcze jeden pomysł.
- Już się boję... - mruknął Roberto.
- Przestań. To jest akurat idealne rozwiązanie.
- No?
- Wynajmij detektywa - powiedział Marc.
Sergi uniósł brwi, patrząc podejrzliwie.
- Czy to nie jest przypadkiem zabieg z filmów o Sherloku czy czymś takim?
- A ja nie wiem, z czego to jest zabieg. Ale słyszałem, że skuteczny.
- Mhm... No i co taki detektyw miałby niby zrobić?
Marc podrapał się po głowie w głębokim zastanowieniu.
- No nie wiem, znaleźć Belen?
- No dobra, ale jak oni to robią? W sensie jak tych ludzi znajdują?
- A skąd ja to mam wiedzieć - wzruszył ramionami Marc. - Ważne, że skutecznie.
- Może i tak - zgodził się Sergi. - Ale ja nie znam żadnego detektywa.
Bartra popatrzył na niego z politowaniem.
- A internet znasz?
- No i co - myślisz, że jak taki koleś się ogłasza w internecie, to potem go nikt na ulicy nie pozna?
- Nie wiem - wkurzył się Marc. - Wymyśl, kurwa, coś lepszego, jak ci się to nie podoba. Wszystko nie tak. Klasztor - nie, lotosy - nie. A może w ciąży jest, co? Przestraszyła się i zwiała?
- Po co miałaby zwiewać? - zastanowił się Sergi. - Zresztą - westchnął. - Nawet jeśli by była, to na pewno nie ze mną.
- A skąd ty jesteś taki pewny?
Sergi popatrzył na kumpla z politowaniem.
- A wiesz, skąd się biorą dzieci?
- Nie masz głupszych pytań w zestawie?
- Jak żeś taki wyedukowany, to się domyśl, czemu jestem pewien - burknął Sergi.
Marc zastanowił się i po chwili otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
- To wy nie...
- Nie.
- No dobra... Ej! - Marc wpadł na kolejny pomysł. - To jak nie z tobą jest w ciąży, to tym bardziej zwiała. No wiesz, głupio jej się było przyznać do zdrady.
Sergi wziął głęboki oddech i policzył do pięciu.
- A kto mówi, że ona w ogóle jest w ciąży.
- Ja - uśmiechnął się Bartra. - Znaczy sorry...
- Ona taka nie jest, czaisz?
- No... no w sumie tak.
- No.
Zapadła cisza, przerywana tylko westchnięciami Roberto.
Ale w tę uroczą symfonię postanowił w końcu wkroczyć Bartra.
- Słuchaj - zaczął. - Jak już sobie tak rozmawiamy... o kobietach to hmm... poznałem kogoś.
Sergi uśmiechnął się blado. Tak to nie wiadomo jaki znawca, a jak przychodzi co do czego, to ciężko mu jedno zdanie o tej dziewczynie zbudować.
- I...?
- I ma na imię Melissa. I jest dziennikarką.
Uśmiech Roberto nieznacznie się powiększył.
- Widzę, że mamy podobny gust.
- No niekoniecznie. Bo na tym jej podobieństwa z Belen raczej się kończą. Meli jest brunetką i jest wyższa, i chyba szczuplejsza, i w ogóle jest cudowna - Bartrze zaświeciły się oczy.
Sergi zakaszlał.
- Mam nieodparte wrażenie, że zaczynasz mi obrażać dziewczynę.
- O pardon - zreflektował się Marc. - Nie miałem takiego zamiaru.
Sergi wzruszył obojętnie ramionami.
- Właściwie jakie to ma jeszcze znaczenie. Nawet nie wiem, czy my jeszcze razem jesteśmy.

Sugestie Bartry była idiotyczne. Wszystkie po kolei. To absolutnie nie ulegało wątpliwości.
A jednak Sergi po powrocie do domu spędził dobre kilkadziesiąt minut na analizowaniu rozmowy z kumplem.
Włączył komputer i wstukał w wyszukiwarkę to magiczne hasło prywatny detektyw barcelona. A zaraz po wyświetleniu wyników westchnął, zdając sobie sprawę, że Belen zapewne w Barcelonie nie ma. No dobrze, jednak nikt nie wrzucał tu zdjęć ani nazwisk. Pełne zachowanie ostrożności. Czy drożej znaczy lepiej? Ceny były istotnie bardzo zróżnicowane. Ale chrzanić to. Forsa nie gra roli. Nie mógł przecież tak po prostu się poddać.
Kiedy podjął ostateczną decyzję była już prawie trzecia w nocy. Spisał numer telefonu, obiecując sobie, że zadzwoni jutro. Chyba już naprawdę nie miał nic do stracenia.
__________

Było okropnie, obrzydliwie słodko, więc wystarczy. Powoli zbliżamy się do końca.

piątek, 19 czerwca 2015

11. To nienormalne

- Belen, czy mogę cię do siebie prosić?
Piątek, godzina 21:30. Ale takie pytanie traktuje się w charakterze polecenia służbowego, gdy pada ono z ust szefa. I na takie pytanie nie odpowiada się przecząco. Na wszelki wypadek.
Szczerze mówiąc, Belen miała już serdecznie dość. Zwłaszcza, że w perspektywie miała weekend - a jakże - w pracy. Jak praktycznie każdy.
- Oczywiście - odpowiedziała i westchnęła zrezygnowana, wchodząc do gabinetu naczelnego.
- Usiądź, proszę - podsunął jej fotel. - Napijesz się wina?
To bynajmniej nie brzmiało jak początek typowej służbowej rozmowy.
- Nie, dziękuję.
- No dobrze, nieistotne - naczelny zajął miejsce po drugiej stronie biurka. - Słuchaj, Belen... ty spotykasz się z Sergim Roberto, prawda?
Nie podobało się jej to pytanie. Zwłaszcza, że właściwie sugerowało odpowiedź, a Belen nie miała pojęcia do czego jej szef dążył.
- Przyjaźnimy się - odpowiedziała pewnie. - Jak z kilkoma innymi zawodnikami.
- Belen... - naczelny pokiwał głową z politowaniem. - Rozmawiajmy jak ludzie dorośli.
- Czy nie tak właśnie rozmawiamy?
- Dobrze, przejdę do rzeczy. Masz może jakieś informacje z szatni? Rozumiesz - z wewnątrz drużyny?
Tak, to ewidentnie było bezczelne i aż prosiło się o obicie mordy. Ale raczej nie w tym przypadku - raz: hierarchia, dwa: uwarunkowania fizyczne. I to chyba nawet w tej kolejności. Gdyby ten człowiek nie był jej szefem to kto wie...
- Powiem tak - odezwała się po chwili, bo naprawdę przez moment brakło jej języka w gębie. - Wiem, że relacje w drużynie są dobre i absolutnie brak tam sensacji, jakie by pana interesowały.
- A zakaz transferowy? I ten konflikt Enrique z Messim?
- Nie chciałabym obrażać pańskiej inteligencji, ale czy pan naprawdę sądzi, że zwykły zawodnik zna dokładne relacje między największą gwiazdą drużyny i trenerem albo nadzoruje finanse klubu?
Naczelny zagotował. Widziała to dokładnie.
- Mhm, jasne. Widzę, że współpraca chyba nie układa nam się tak dobrze, jak mi się zdawało.
Czy jej się wydawało, czy to naprawdę była sugestia?
- Cóż...
- Liczę na to, że może jednak okażesz więcej zaangażowania. W przeciwnym wypadku... być może będziemy zmuszeni do zakończenia naszej znajomości..
Tak, to ewidentnie była sugestia.
To było wręcz ultimatum.
- Czy to już wszystko?
- To od ciebie zależy.
- Rozumiem. Do widzenia.

Sobotni mecz Barcelony z Athletikiem był typowym spotkaniem bez historii. Tym bardziej więc myśli Belen mogły odpłynąć w inne rejony. I odpłynęły.
To mógł być koniec jej współpracy z El Pais. 
Ale nie musiał.
Tak naprawdę do niej należała decyzja. Mogła podporządkować się, podkablować informacje z szatni i stracić na zawsze szacunek i zaufanie zawodników. A zwłaszcza jednego z nich. I to w momencie, gdy naprawdę zaczęło im się układać.
Mogła też postawić się szefowi, zachować szacunek do samej siebie, ale stracić pracę.
Świetnie, świetnie. Cudownie wręcz.
Nawet nie zauważyła, kiedy zakończyło się spotkanie. Poszła do strefy wywiadów, przepytała Pique, Xaviego i miała wolne.
Ale nie wolne od myślenia.
- Hej, Belen, czy ty mnie widzisz? - powitał ją Sergi. - Trzeci raz przed tobą przechodzę.
- Sorry, nie zauważyłam cię.
- Zauważyłem - uśmiechnął się. - Zjemy coś?
- Zjemy.
- A przywitasz się ze mną ładnie?
- A potrzebujesz trzystu osób widowni? - spojrzała na niego z ukosa.
- Oj, bardzo... - mruknął i wpił się w jej usta.
- Wiesz, że jesteś głupi?
- Mhm... Ktoś mi o tym przypomina przy każdej okazji.
- Aż tak ci źle?
- Tragicznie, tragicznie... - Sergi przyparł Belen do ściany i nachylił się nad nią.
- Zdajesz sobie oczywiście sprawę z obecności dziennikarzy i innego tego rodzaju tałatajstwa naokoło?
- Oczywiście... - mruknął.
- To chodź stąd - Belen chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia. Choć zapewne i tak zdążyli im już napstrykać milion zdjęć.

- Czy ty zawsze musisz się do mnie dobierać w miejscach publicznych? - zastanawiała się głośno Belen, siedząc na kanapie w mieszkaniu Roberto, podczas gdy on sam szukał w lodówce czegokolwiek więcej niż powietrza. Nie znalazł. 
- Ja? A w życiu - uśmiechnął się do niej, wchodząc do salonu. - To może zamówię pizzę, co?
- Zamów - zgodziła się. - Słuchaj... Mam problem.
- Coś się stało? - usiadł koło niej.
- Kurde, może gdybyś się tak nie afiszował, nie byłoby tego wszystkiego - wyrzuciła z siebie nagle swoje przypuszczenia Belen.
- Słucham? - nie zrozumiał Sergi.
Dziewczyna westchnęła.
- Naczelny chce sobie zrobić ze mnie prywatnego asa wywiadu. Ogarnął, że jesteśmy razem i teraz oczekuje informacji z szatni.
Sergi podrapał się z zakłopotaniem po głowie.
- Sorry - mruknął.
- Nie no, daj spokój, to było głupie. Przecież nie możemy całe życie się chować. To nienormalne.
- To co teraz zrobisz?
Belen wzruszyła bezradnie ramionami.
- Aha - mruknął Sergi. - Chodź tu, głuptasie - przytulił ją. - Boisz się, że ci podziękuje za współpracę, tak?
- Wiesz, jak jest z pracą...
- Dziewczyno, przecież ciebie wszędzie przyjmą z pocałowaniem ręki.
- Taaa... Zwłaszcza jak mi naczelny walnie referencje...
- No to nie czekaj na to, aż cię wywali, tylko sama odejdź. A referencje to ci Bartra wystawi. Takie, że im wszystkim szczeny poopadają.
- No nie wątpię - na twarzy Belen pojawił się ironiczny uśmiech.
- Ty sobie nie kpij, bo to jest człowiek, który ci otworzył drzwi do kariery. Tyle lat go maltretowałaś wywiadami, że was w końcu wszyscy docenili. I ciebie i jego.
- Mhm. No dobrze, nie pozostaje mi nic innego, jak wyjechać do Ameryki i rozwijać swoją karierę - prychnęła blondynka.
- Nie, nie. Ja się na to nie zgodzę. Jak będzie trzeba to cię zamknę w najwyższej komnacie na najwyższej wieży i wiesz... jak będzie trzeba to cię jeszcze przywiążę.
- Zapewne do łóżka - mruknęła Belen.
- Cóż... nie mogę wykluczyć tej możliwości... - zauważył Sergi, nachylając się nad dziewczyną.
- To co będzie z tą pizzą?
Roberto po prostu nie mógł uwierzyć.
- Ty to robisz specjalnie.
- Co? - zamrugała niewinnie Belen.
- Doprowadzasz mnie do takiego stanu - Sergi przeczesał włosy ręką, opierając się plecami o kanapę.
- Ale ja naprawdę jestem głodna - powiedziała słodko.
- Uwierz mi, ja też - popatrzył na nią wzrokiem, który ewidentnie sprawił, że temperatura w pomieszczeniu podniosła się o dobrych kilka stopni.
Belen roześmiała się, odrzucając włosy do tyłu.
- Nie no, ja przez ciebie zwariuję - jęknął Roberto.
- Nie wariuj - mruknęła, siadając na nim okrakiem, i zaczęła go całować.
Dzwonek do drzwi.
Nie będą się przejmować jakimś kretyńskim listonoszem.
Bluzka Belen wylądowała na podłodze, dziewczyna na sofie, a usta Roberto na jej brzuchu.
Kolejna seria jak z karabinu maszynowego.
- Ja pierdolę - warknął Sergi.
A Belen tylko roześmiała się w głos.
- Cóż, słońce, musisz teraz ze mnie zejść i odebrać jakiś super ważny list polecony.
Roberto ruszył do drzwi, burcząc pod nosem jakieś niewybredne słowa, a za chwilę Belen usłyszała soczyste "ja pierdolę!".
To było ewidentnie jego ulubione wyrażenie.
Dziewczyna odwróciła się i wybuchnęła śmiechem.
- O dzień dobry, pani redaktor - pomachał jej z progu Bartra i zacmokał z uznaniem. - Ładnie pani wygląda.
Zza jego pleców wychylił się Muniesa.
- Potwierdzam. A czy my wam przypadkiem w czymś nie przeszkadzamy?
- Nie, bynajmniej, kurwa mać!
- Oj, panie Roberto, po co tyle nerwów? - pokręcił głową Bartra. - Ja tu kumpla z wysp przyprowadzam, a pan się rzucasz, zamiast z jakimś zimnym piwem na stół wyjechać.
- Piwa nie ma - rozwiał nadzieje Marków dwóch Sergi. - Cześć, głupki - westchnął głęboko.
- O, Belen, a ty co? Zimno ci się zrobiło? - zatroszczył się Bartra.
- Nie chcę was gorszyć, panowie - uśmiechnęła się blondynka, zapinając guziki koszuli. Sergi posłał jej natomiast takie zbolałe spojrzenie, że miała ochotę olać kwestie moralne (ci goście byli już i tak wystarczająco zgorszeni przez życie piłkarzy) i zamknąć się z nim choćby w składziku na miotły.
- Nie martw się o nas - pospieszył z zapewnieniem Muniesa. - Nam to akurat wcale nie przeszkadza.
- Domyślam się - mruknął Sergi.
- Dobra, panowie, ja się zbieram - poinformowała Belen, kierując się w stronę drzwi.
- E tam, co będziesz iść. Zostań z nami, pogadamy sobie... - namawiał Bartra.
- Cóż... Właśnie tego się obawiam. Wiecie, wy macie naprawdę sporo ciekawych rzeczy do powiedzenia, tylko... jakby to ująć... ja chcę zachować zdrową psychikę jeszcze przez co najmniej kilka lat.
- Ej! - zaprotestował Muniesa. - Ze mną jest wszystko jak najbardziej w porządku.
- No tak. Z TOBĄ tak - odpowiedziała z naciskiem Belen, puszczając chłopakom oczko. - Pa!
- Poczekaj! - dogonił ją jeszcze Sergi, gdy zbliżała się do furtki.
- Tak? - odwróciła się w jego stronę.
- Przyjdziesz jeszcze?
- A jak myślisz?
- Ja się pytam serio - Roberto zrobił się nagle całkowicie poważny.
- Czemu? - zapytała w podobnej tonacji.
- Bo... bo cały czas się boję, że jednak uznasz, że powinnaś mnie olać. Zresztą wcale bym ci się bardzo nie dziwił.
- Dlaczego?
- Sama przecież mówiłaś, że mój wpływ na twoje życie do pozytywnych nie należał.
- Racja - odpowiedziała Belen z namysłem. - Ale to było dawno. I od tej pory sporo się zmieniło, nie sądzisz?
- No tak... Ale może...
- Proszę cię o jedno - przerwała mu. - Nie miej wątpliwości. Bo jeśli ty będziesz je mieć, to ja też ich nabiorę. A to już nie będzie fajne.
-  Dobrze. Przepraszam.
- I nie przepraszaj mnie ciągle, okej? Ustalmy taki system - za każdym razem, kiedy będziesz chciał mnie przeprosić - pocałuj mnie. A jak nie będziesz chciał mnie przepraszać, to też mnie możesz pocałować. Może być?
Sergi nic nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się szeroko. A potem mocno ją pocałował.
Chyba miał spore poczucie winy. Albo po prostu ten system przypadł mu do gustu.
__________

Pozwolę sobie skopiować słowo w słowo to, co napisałam pod moim drugim opowiadaniem. Bo tutaj to jest nawet jeszcze bardziej adekwatne.
Powrót w okolicach wakacji to chyba nie był strzał w dziesiątkę. Odnoszę wrażenie, że jakikolwiek ruch sieciowy jest bliski zerowemu. Może wszyscy mają sesję, może pakują się na Bahamy, a może ja po prostu tak obniżyłam poziom pisania. Tak czy inaczej na razie rozdziały będę wrzucać nie częściej niż co dwa - trzy tygodnie. I tak prawie nikt tego nie czyta. Tym bardziej dziękuję tym, którzy skrobią jakiś komentarz ;)

piątek, 29 maja 2015

10. Daj mi spokój

Sergi Roberto czuł się szczęśliwy. Ale jednak wiedział, że wiele spraw między nimi pozostało niewyjaśnionych. I może to nie było właściwe myślenie, ale wolał, żeby tak zostało. Bał się, że jeśli Belen zechce powrócić do przeszłości spowoduje to tylko i wyłącznie rozdrapanie ran.
Choć nie tylko. Być może również paskudne załamanie ich relacji. Takie nieodwracalne.
Zasadniczo nie myślał o tym za wiele. Po prostu wolał skupiać się na znacznie przyjemniejszych aspektach ich znajomości. Na jej ukradkowych uśmiechach podczas treningu, skradanych z zaskoczenia całusach, wypadach do kina (po których niewiele z samego filmu pamiętał) i głupkowatych telefonach. Był niekwestionowanym mistrzem głupkowatych telefonów. Cóż, czasami musiał, po prostu musiał usłyszeć jej głos. Na początku czuł się debilnie, ale potem przyzwyczaił się do jej wybuchów śmiechu, gdy zamiast zdania wielokrotnie złożonego wydobywało się z niego jakieś bliżej nieokreślone stękanie albo jąkanie. W gruncie rzeczy właśnie po to dzwonił. By ten śmiech usłyszeć. Nawet jeśli wychodził przy okazji na kompletnego debila.

Z nim było ewidentnie coś nie tak. Ale jak najbardziej w pozytywnym sensie. Nikt, absolutnie nikt nie był w stanie jednym zdaniem albo nawet jednym uśmiechem poprawić jej humoru. A on owszem. I chyba nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Żałowała chyba tylko tego, że dawał jej aż tak dużo swobody, że czekał na akceptację każdego najmniejszego gestu, że bał się chociażby złapać ją za rękę, tak jakby miała mu ją w odwecie odbić na twarzy. A przecież ona nie miała niczego takiego w planach! Czy ten słodki, seksowny idiota nie mógł tego po prostu zrozumieć?
Mniej więcej tym torem krążyły myśli Belen, gdy szła, ciemnymi już, uliczkami Barcelony w stronę mieszkania Roberto. Mogła o tej porze spotkać osobników wszelkich kategorii marginesu społecznego, od żuli zaczynając, na gwałcicielach kończąc. Jednak nikt z tej szerokiej gamy ludzi nie pojawił się na jej drodze.
Pojawiła się natomiast jej mama.
Belen rozpoznała ją bez trudu - nie zmieniła się znacząco przez te pięć lat od ich ostatniego spotkania. Ale co dziwne - w drugą stronę ten proces przebiegł podobnie, a tego Belen w najmniejszym stopniu by się nie spodziewała.
Chciała, naprawdę chciała ominąć ją bez słowa, ale nagle, jakby wbrew samej sobie, wydobyło się z niej ochrypłe cześć, mamo. Ta głupia, naiwna nadzieja, że jednak cokolwiek znaczyła dla własnej matki prysła w momencie, gdy ta tak bliska - a tak obca kobieta odezwała się do niej:
- Jednak wyszłaś na ludzi. Nie spodziewałam się tego.
Dwa zdania. Dwa krótkie zdania, a tak celnie streszczały łączące je relacje.
- Jesteś w ciąży - powiedziała cicho Belen, patrząc na zaokrąglony brzuch matki, a zarazem ignorując zupełnie jej wypowiedź.
- Jestem - przytaknęła kobieta. - Masz z tym jakiś problem?
- Nie. Żadnego. Zapewne tak jak ty. Ze mną i z Luisem też nie miałaś. Współczuję temu dziecku, jeśli będziesz się nim zajmować tak jak nami. A będziesz.
Mama spojrzała na nią wzrokiem, który mógłby zmrozić wrzątek i odpowiedziała:
- Jesteś bezczelna.
Tak samo, jak zawsze ucinała wszelkie dyskusje, kiedy kilkunastoletnia Belen dyskutować jeszcze próbowała. Tak było i tym razem. Po tych słowach mama po prostu ją minęła i poszła dalej.
A Belen wciąż stała na środku chodnika. Oszołomiona i załamana - choć przecież gdyby miała wyobrazić sobie rozmowę z mamą, na pewno nie przygotowałaby bardziej optymistycznego scenariusza. Ale problem był w tym, że właśnie go nie przygotowywała. Matka zaskoczyła ją w zupełnie niespodziewanym momencie.
Dziewczyna usiadła na ławce. Na ich ławce. Tak wyszło. Ale wiedziała, że z Sergim nie jest w stanie się dziś zobaczyć. Napisała mu krótkiego sms-a z nadzieją, że nie będzie chciał wiedzieć o co chodzi. A potem po prostu się rozpłakała. Z bezsilności, wstydu i żalu.

Sergi długo wstrzymywał się z tym, żeby do niej pójść. Bo może coś jej wypadło albo po prostu źle się czuła, albo...
No ale, kurde, mogła napisać coś bardziej wyczerpującego niż Nie przyjdę. Przepraszam. To go naprawdę przestraszyło. No dobra, może miał jakieś zapędy nadopiekuńcze, ale wmawianie sobie tego wcale mu nie pomogło. Okej, może był żałosnym mięczakiem i nie dawał tej dziewczynie chwili spokoju, ale ostatecznie poszedł.
I dopiero gdy dotarł pod jej mieszkanie, zamknięte na głucho, przestraszył się nie na żarty.
Zadzwonił. Raz. Drugi. Piąty. Dwudziesty piąty. Za dwudziestym szóstym odebrała.
- Belen? Boże, gdzie ty jesteś?
- Nieważne. Nie przyjdę dziś, wiesz? Nie bardzo mogę.
- Jak - nieważne? Ja się przecież martwię. Belen, słyszysz?
- ...
- Hej, rozmawiaj ze mną!
- Spokojnie, nie denerwuj się... - odpowiedziała jakimś dalekim, nieswoim głosem.
- Chwila... Czy ty... płaczesz?
- Ja?... Nie.
- Belen, błagam cię. Gdzie ty jesteś? Zabiorę cię do domu, dobrze?
- Dobrze - zgodziła się nad wyraz potulnie. - Jestem...- westchnęła. - Siedzę na naszej ławce.
- Okej, czekaj na mnie. Nigdzie się nie ruszaj.

Odnalazł ją bez trudu. Siedziała skulona i szarpała w dłoniach chusteczkę. Dostrzegł, że troszkę się rozmazała i że równocześnie w ogóle nie zwracała na to uwagi.
- Belen... - szepnął.
Podniosła głowę, wstała i spojrzała na niego bezradnie. Przytulił ją mocno.
- Dlaczego... ona mnie tak bardzo... nienawidzi? - wydusiła z siebie wreszcie dziewczyna, gdzieś w jego tors.
- Kto?
- Moja mama.
- Spotkałaś ją? Powiedziała ci coś? - chciał się dowiedzieć.
- Tak. Nie. To znaczy nic szczególnego. Nic, czego bym wcześniej nie wiedziała.
- Czyli? - zapytał, choć nie był pewien czy chciał znać odpowiedź.
- Czyli że jestem beznadziejna... - szepnęła Belen obojętnie. - Ale trochę mniej niż myślała.
- Boże... - westchnął bezsilnie, ale zaraz potem się opamiętał. Chwycił jej twarz w swoje dłonie i zajrzał głęboko w oczy. - Jesteś fantastyczna. Słyszysz? Cudowna.
Chciał coś jeszcze dodać, coś powiedzieć, ale zaskoczyła go niespodziewana reakcja Belen. Odskoczyła dwa kroki do tyłu i zacisnęła dłonie w pięści.
- No i jak mam ci niby w to wierzyć? Najpierw nie chce mnie moja własna matka, potem ty łamiesz mi serce bez zbędnych ceregieli, a po kilku latach znowu się pojawiasz, tym razem, żeby mnie pocieszać. Ogarnij się - wyrzucała z siebie z prędkością karabinu maszynowego. - Możemy udawać, że jest cudownie, ale dobrze wiesz, że nie jest. Moje poczucie własnej wartości jeszcze nigdy nie podniosło się powyżej poziomu morza - i to również dzięki tobie, więc o czym ty właściwie pieprzysz?!
- Belen...
- Daj mi spokój - przerwała mu i po prostu ruszyła żwawym krokiem w stronę domu. 
Dogonił ją.
- Przepraszam. Słyszysz? Przepraszam. Ja nie chciałem, ja wtedy byłem gówniarzem, nie wiedziałem, że ci tak zależało - plątał się, drepcząc koło dziewczyny.
- Przestań - pokręciła głowa.
- Belen - zastąpił jej drogę i położył ręce na ramionach, uniemożliwiając dalszy marsz. - Ja cię kocham.
Aż się przeraził efektem, jaki wywołał. Belen wytrzeszczyła na niego oczy, a po chwili spuściła wzrok i zadrgał jej podbródek.
Sergi nie wiedział, co robić, chwila nienaturalnie się przeciągała i żadne z nich nie wykonywało najmniejszego ruchu, by to zmienić. 
- Jeszcze nigdy - odezwała się wreszcie Belen - nikt mi tego nie powiedział.
W tym momencie Sergi po prostu zamarł. Pomyślał sobie o biednej małej dziewczynce, potem o nieśmiałej nastolatce, a potem o niepewnej siebie kobiecie. I wszystko zrozumiał. Nie mogła dorosnąć bez miłości. Wciąż była malutką, zagubioną kilkulatką.
Przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił.
- Kocham cię - powtórzył, całując ją w czubek głowy.
Ale Belen nic nie odpowiedziała. 
Płakała.
__________

Taka sytuacja.

piątek, 22 maja 2015

9. Teoria bez praktyki jest gówno warta

- Halo, pani redaktor, czy można panią podrzucić do pracy? - Sergi mimowolnie uśmiechnął się, spoglądając do lustra i zadając Belen przez telefon - w gruncie rzeczy - bardzo istotne pytanie.
- Myślę, że nie ma takiej potrzeby - usłyszał w odpowiedzi i mina mu zrzedła. Zdecydowanie.
- A-aha.
- Stało się coś?
- Nie. Nic.
- Po prostu wydaje mi się, że skoro mam do pracy dziesięć minut spacerem to naprawdę nie musisz mnie zawozić - wytłumaczyła się blondynka.
Sergi walnął się otwartą dłonią w czoło, czerwieniąc się po czubki uszu. Boże, jaki z niego debil.
- Sorry, straszny ze mnie debil - zwerbalizował swoje przemyślenia.
- Bez przesady. Musiałeś mieć fajną minę, tak przy okazji - wręcz usłyszał w jej głosie, jak się uśmiecha i zaczerwienił się jeszcze bardziej. Burak. Oto, czym teraz był. - Hej, jesteś tam?
- Co? A tak, tak... Jestem.
- No to dobrze. Słuchaj, muszę kończyć. Może zadzwonię później. Do zobaczenia.
- Cześć - powiedział zrezygnowany, odsuwając telefon od ucha i siadając wprost na ziemi. Super. Świetnie. Zajebiście.
Oto po raz trzy tysiące dwieście siedemdziesiąty ósmy w swoim życiu zrobił z siebie absolutnego kretyna.

- Czy ty wiedziałeś, że jestem totalnym idiotą? - Roberto zapytał Bartrę, wiążąc buty przed treningiem.
- Owszem - potwierdził Marc z niezachwianą pewnością.
- Ja też! - wrzasnął gdzieś z drugiego końca szatni Pique. No do cholery czy on ma jakieś przewrażliwione organy słuchowe?
- Co też? - chciał się koniecznie dowiedzieć Alves.
To już koniec - pomyślał Sergi - i właściwie niewiele się pomylił.
- Roberto się przyznał do niesprawności umysłowej - wytłumaczył mu uczynnie Gerard.
Tak. No wszystko jasne. Weź się człowieku odezwij w szatni pełnej ludzi.
- Mhm. A to jakiś specjalny powód wystąpił, że sobie uświadomiłeś to, o czym wszyscy wiedzieli od dawna? - dociekał Dani.
- Love is in the air... - zaczął Neymar, kręcąc bioderkami na środku pomieszczenia.
- Oślepłem! - wrzasnął Alves. - I ogłuchłem! Weźcie to-to stąd!
- No co? - bronił się Neymar. - Przecież ja ci tylko na pytanie odpowiadam.
- Która to? - zainteresował się nagle Dani. I przy okazji połowa szatni. A właściwie cała.
- Jest to drażliwy temat - zaczął Bartra - ponieważ Sergi wypiera ze swej świadomości ten fakt. Może zresztą nie jest to tak całkiem pozbawione sensu, gdyż pomoże mu to uniknąć nieuniknionego rozczarowania. No bo sami pomyślcie - która by go chciała?
- Ja pierdolę... - jęknął sam zainteresowany.
- Ale mogę wam powiedzieć - kontynuował Marc - że tu następuje właśnie największe zaskoczenie mojej porywającej historii, gdyż może się okazać, że właśnie znalazła się taka, która go zechciała.
- Która to? - powtórzył Alves, nie bawiąc się w podchody.
Marc westchnął głęboko i powiedział:
- Belen Rodriguez.
A co było potem, tego już Sergi nie wiedział. Wolał wyjść z szatni przed całkowitym rozbiorem na czynniki pierwsze jego życia prywatnego.

To był trudny trening. Zwłaszcza, że nikt go nie uprzedził, że pod koniec pojawi się na nim Belen. A pojawiła się. I już w dupie miał sam fakt, że kumple raczyli go niewybrednymi żarcikami w stylu nie martw się, jak teraz nie strzelisz, może ci się wieczorem uda, on był w gruncie rzeczy do takich tekstów przyzwyczajony. Ale Chryste, gdyby Belen to usłyszała...
- Na koniec pięć kółek, panowie i macie spokój - usłyszał komendę trenera.
Taa... Spokój. Wtedy to się dopiero zacznie.
Przeczucie go nie myliło. Schodząc z murawy nawet nie patrzył się na piąty rząd trybun - stałe miejsce urzędowania dziennikarki. Ten dzień był od początku pasmem jego genialnych wystąpień, więc wolał już w ogóle więcej ust nie otwierać.
Natomiast gdy wyszedł ze stadionu na parkingu czekała na niego... Belen.
- Cześć - powiedział niepewnie, podchodząc do niej.
- Stało się coś? - spojrzała na niego z troską.
- Nie, nic. Tylko boję się w ogóle odezwać, bo znowu pierdolnę jakąś mądrością.
Blondynka roześmiała się.
- Daj już spokój, co? Przewrażliwiony na swoim punkcie jesteś.
- Tak?
- Tak - odpowiedziała Belen z mocą. - Zdecydowanie. Poza tym, wiesz, ja chętnie z tej podwózki do biura bym teraz skorzystała, więc jeśli byś miał chwilę, to...
- Mam. Chwilę. Pięć. Trzydzieści pięć. Ile tylko chcesz - zapewnił ją.
- No to świetnie. Gdzie stoisz?
- Poczekaj, Belen. Jeszcze jedno. Dziękuję - pocałował ją w policzek.
- Za co mi...
- Co tak kiepsko, Roberto?! Gorzko, gorzko... - minęli ich Alves z Neymarem.
- Ja pierdolę...
- Nie no, ja się w gruncie rzeczy z nimi zgadzam... - błysnęła szelmowskim uśmiechem Belen.
- Na pewno? - spytał zaskoczony.
- Na pewno.
- Cóż... skoro tak stawiasz sprawę - przyciągnął ją do siebie, bez zbędnych ceregieli wpijając się w jej usta.
- Wiecie co, misiaczki - przerwał im, skądinąd całkiem przyjemną, chwilę Bartra. - Gdybym nie był waszym najlepszym przyjacielem, doradcą i powiernikiem rozterek waszych małych serduszek, to chyba bym się zerzygał. Ale jako że nim jestem, to powiem - na zdrowie, dobierajcie się do swoich przełyków bez krępacji. Tutaj wcale nie ma żadnych ludzi z aparatami.
Sergi podrapał się po głowie.
- No dobra, coś w tym jest. Na którą masz być w tej swojej pracy?
- Na dwadzieścia minut temu - odpowiedziała Belen. - Ale cóż, zatrzymały mnie tu przecież obowiązki służbowe.
- No naturalnie - przytaknął jej Bartra. - Jakby co, ja wszystko potwierdzę. A tymczasem czy mógłbym się może wbić do was na krzywy ryj? Bo moje autko się aktualnie naprawia, a komunikacja miejska mnie nie pociąga specjalnie.
- A co ja z tego będę miał? - zapytał podejrzliwie Roberto.
- Piwo - odparł z przekonaniem Bartra.
- Dobra, wchodzę w to.
- Boże, ja się nawet nie spodziewałam, że faceci są tacy łatwi w obsłudze - Belen pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Ej, ej, jacy: łatwi? - oburzył się Marc. - Łatwa to może być laska Fabregasa.
- Racja - przytaknął Roberto.
- Okej, poddaję się. Bierzemy tego pasożyta?
- Jakiego pa... - zaperzył się Bartra.
- Bierzemy - potwierdził Sergi. - A ty się nie rzucaj, bo zaraz zmienimy zdanie.

- No dobra, na serio jest tak słodko czy tylko tak wygląda?
Piwo było gorzkie, zimne i niezbyt tanie, swoją drogą.
Ale co tam, raz się żyje.
I przy okazji zarabia grubą kasę.
- Jest zdecydowanie lepiej - uśmiechnął się Sergi.
- Ja pierdolę... - Marc wywrócił oczami.
- Dobra, dobra. Nie rób min, bo to wszystko przecież twoja wina. Swatka z ciebie całkiem przyzwoita.
- A racja - zgodził się nagle Bartra. - Powinienem mieć jakieś profity w takim razie z tej waszej całej miłości.
- Nie rozpędzaj się z tymi określeniami - zastopował kumpla Roberto.
- Że co niby masz na myśli? - zapytał Marc, dość zaniepokojony, swoją drogą.
- Nic. Po prostu nie lubię takich szumnych nazw - wzruszył ramionami Sergi.
- To jak - nie kochasz jej? - naciskał brunet, a oczy otwierały mu się coraz szerzej.
- Miłość... Czym jest miłość? Wiem, że mi na niej zależy, ale wolę nie rzucać słów na wiatr - powiedział Roberto i mocno się zaczerwienił.
- Znalazł się Coelho dla ubogich - parsknął Marc, trochę jednak uspokojony. - Lepiej za dużo nie myśl, bo ci to nie bardzo wychodzi. Nie po to wam organizowałem wakacje i kazałem ciągle na siebie wpadać, żebyście mi teraz takie numery odstawiali. Już ja wiem, że ty ją kochasz.
- Fajnie, że znasz mnie lepiej niż ja sam - Sergi upił łyk piwa.
- Faktycznie. Całkiem fajnie... - Marc na chwilę się zawiesił, wgapiając się w tyłek przechodzącej kelnerki.
- No nie - pokręcił głową Roberto. - I ty mnie będziesz pouczał w kwestiach damsko-męskich.
- Co? A no. Teoretykiem akurat jestem dobrym.
- Tsaaa... Teoria bez praktyki jest gówno warta.
__________

Ciąg dalszy historii tej dwójki. A właściwie to nawet trójki. Ja tam nie jestem pewna, czy to nie Bartra jest przypadkiem głównym bohaterem ;) Dużo już tu nie będzie, ale mam nadzieję, że zechcecie czasem zaglądnąć.