piątek, 14 sierpnia 2015

13. Tylko zestaw Marc i Marc

Usiadł na kanapie w salonie z telefonem w dłoni.
Teraz zapatrywał się na tę sprawę trochę inaczej niż w nocy. A właściwie zupełnie inaczej.
Skoro Belen odeszła, to znaczy, że miała jakiś powód. I gdyby chciała, to by go o nim poinformowała. Czyli raczej nie chciała.
Trudno. Stanowiła najlepszy rozdział jego życia, ale najwyraźniej ten rozdział należało zamknąć. Choć nie - on już był zamknięty.
Zrobił sobie już drugą kawę i wyszedł na taras. Miał tak zajebiście dużo wolnego czasu, że sam nie wiedział, co ze sobą zrobić. A właściwie to wiedział aż za dobrze. Tak dobrze, że aż głupio było mu się do tego przyznawać samemu przed sobą. Powinien teraz zapierdalać na treningu. Bo tak się składało, że cała drużyna pojechała na mecz do Walencji. A on, frajer, został. Po raz n-ty. Nie oszukiwał się, wyjazd Belen nie miał wpływu na jego chujową dyspozycję. On był po prostu beznadziejny. Należało chyba zacząć się rozglądać za klubem w Polsce. Albo innej Albanii. 
Usłyszał dzwonek do drzwi. Podszedł i otworzył. A przed nim stał uśmiechnięty od ucha do ucha Muniesa.
- Co ty tu robisz?
Marc od razu westchnął głęboko.
- No to są jaja. Czy ty każdego tak witasz za każdym razem, jak cię odwiedza, czy tylko mnie się tak wyjątkowo udaje trafić na momenty twojego fantastycznego samopoczucia?
- Chyba jesteś wybrańcem losu - mruknął Sergi. - Sorry, wchodź.
- Ja się nie gniewam - poinformował Marc, siadając na kanapie. - Bartra miał rację po prostu. Masz już tego detektywa?
- Że co proszę?! Czy was pojebało?
- O matuchno, jak ty brzydko mówisz...
- Muniesa, debilu! - warknął Roberto. - Co wy odpierdalacie?! 
- Martwimy się o ciebie.
- To ilu tych was jest? Trzy czwarte moich znajomych?
- Eee... Nie. Tylko zestaw Marc i Marc.
- Dobre i tyle - Sergi zaprzestał nerwowego machania rękami i usiadł w fotelu.
- To jak - Muniesa wrócił do tematu. - Dzwoniłeś już gdzieś?
Sergi westchnął głęboko, spoglądając na przyjaciela i podzielił się z nim swoimi przemyśleniami.
- Aha - podsumował Marc po chwili. - Czyli jednak wierzysz w wersję, że wstąpiła do klasztoru.
- Co?!
- No bo jak na mój gust to jest jedyna opcja, przy której nie powinieneś zawracać jej dupy. - wyjaśnił Muniesa, popijając kawę z kubka Roberto,
- Jasne, częstuj się - mruknął tamten.
- Jak mi drugiej nie zrobiłeś, to co mam poradzić? - wzruszył ramionami Marc. - A ja tak z rana nie dam rady nie usnąć bez kofeiny.
Sergi spojrzał na zegarek.
- Jest wpół do dwunastej.
- No właśnie. Samolot miałem o siódmej rano.
- Bo ty... O matko! - ogarnął się Roberto. - Nie mów mi, że przyleciałeś z Anglii tylko po to, żeby ze mną pogadać.
- Właściwie... to tak. Ale sobie przy okazji mamusię odwiedzę - uśmiechnął się Marc. - Masz coś do jedzenia może?
Przenieśli się do kuchni, stwierdzając z przerażeniem, że lodówka oprócz powietrza zawiera jeszcze trzy jajka, cztery plasterki żółtego sera i jednego kabanosa.
- No dobra... A chleb jakiś może? - podrapał się po głowie Marc.
- Dwie suche bułki? - pomachał mu pieczywem przed twarzą Sergi.
- Ujdzie. Ej, czy ty w ogóle coś jadłeś?
- A wiesz, że jakoś nie? Nie byłem głodny chyba.
- No pewnie. To jak - powrócił do tematu Marc - chcesz ją znaleźć czy nie?
Sergi wzruszył ramionami, siadając przy stole naprzeciw przyjaciela.
- Skoro zwiała, to najwyraźniej miała jakiś powód.
- Rany boskie, jaki ty jesteś monotematyczny - westchnął Muniesa. - A nie wydaje ci się, że należą ci się chociaż jakieś wyjaśnienia? Odeszła to odeszła i niech już tak będzie, ale niech coś powie na do widzenia przynajmniej.
- Może i racja - stwierdził wreszcie Sergi, po dłuższej chwili milczenia. - Dobra, dzwonię.
I zadzwonił. W pięć minut umówił się na spotkanie z prywatnym detektywem i nakreślił mu zarys sytuacji. Poszło bardzo gładko. Inna sprawa, że czuł się niesłychanie żenująco.
- No widzisz, nie było tak strasznie - podsumował całą sytuację Muniesa. - Kiedy i gdzie się macie spotkać?
- Jeszcze dziś po południu.
- O chłopie, ekspresowo ci to idzie. Żeby jeszcze z samym szukaniem Belen też tak było.
- Mhm, jasne... Czuję się jak idiota - wyznał szczerze Roberto. - A to wszystko kojarzy mi się z tropieniem trupa przez policyjnego psa.
- Ułaaa... Nie dziel się może tym spostrzeżeniem z Belen, jak już ją znajdziesz - uśmiechnął się Marc.
- O ile w ogóle...
- Ty i optymizm chyba nie mieliście okazji się poznać.
- Mieliśmy. Wtedy, kiedy byłem z Belen.

- No dobrze, czyli jesteś pewien, że przed zniknięciem nie zachowywała się dziwnie? - dopytywał Miguel Angel Socorro, prywatny detektyw, z którym to Sergi umówił się w klimatycznej kawiarence kilka godzin wcześniej.
Od razu zaproponował piłkarzowi przejście na ty, tłumacząc, że w taki sposób łatwiej się jest dogadać.
Możliwe.
- Absolutnie. Wszystko stało się nagle. Jednego dnia normalnie rozmawialiśmy, a następnego już jej nie było.
Im dłużej tłumaczył mężczyźnie, jak wyglądały jego relacje z Belen przed jej zniknięciem, jaki miała charakter, pracę i zainteresowania, tym mocniej dochodziło do jego umysłu jedno bardzo uparte przekonanie.
Przekonanie, że kochał ją jak szalony. Do tej pory nie zdawał sobie z tego sprawy. Oczywiście czuł, że nie jest to zwykła przyjaźń, czy - o zgrozo - flirt, ale nie miał pojęcia, że Belen jest dla niego najważniejszą istotą pod słońcem.
Patrzył na jej zdjęcie leżące na stole między nim a Miguelem i nie mógł uwierzyć, że być może ma spędzić resztę życia bez niej.
- No dobrze - powiedział Socorro po kilku minutach wyliczania przez Roberto informacji o dziewczynie. - Jeszcze dziś uruchomię swoje kontakty. Naprawdę, nie martw się. Rozwiązywałem całkiem sporo podobnych spraw.
- Hmm... Cóż.
- Nie masz zaufania do detektywów? - uśmiechnął się Miguel.
- Jeszcze nigdy nie musiałem korzystać z ich pomocy - Sergi przygryzł policzek od wewnątrz, rumieniąc się lekko.
Był zrozpaczony, to fakt, w tym słowie nie było żadnej przesady. Ale jednocześnie czuł się potwornie upokorzony. Musiał zwierzać się obcemu facetowi z tego, że bez słowa zostawiła go ukochana kobieta. To znaczy nie musiał. Ale chciał. Bo był z tego powodu zrozpaczony.
Koło się zamyka.

Późnym wieczorem, gdy Sergi bezmyślnie wpatrywał się w ekran telewizora, zadzwonił telefon.
Ale to nie była ona. To znów nie była ona.
Za to znów był to Bartra.
Powinien się już przyzwyczaić do tego, że gdy w jego sercu budziła się nadzieja na dźwięk telefonu, to zawsze był tylko jego przyjaciel.
Tylko.
Pewnie by się obraził, gdyby wiedział, jak Sergi reaguje na jego telefony.
- Słucham?
- No siema, jak poszło? Detektyw już na tropie? - już na wstępie Marc zarzucił go pytaniami.
- Być może - powiedział znużony. - Obiecał, że się postara.
- No raczej. Przecież mu za to płacisz. I to nie mało.
- To fakt.
Po obu stronach słuchawki zapadła cisza. Przerwał ją brunet.
- Nie jesteś zbyt rozmowny. Spodziewałem się raczej jakiejś obszerniejszej relacji. Więcej szczegółów czy coś.
- Szczegółów, Chryste Panie. Jakie ci te szczegóły mam podać? Że facet pił latte czy że kelnerka miała plamę na spódnicy? A może że w Barcelonie - jakże niespodziewanie - było dziś trzydzieści stopni w cieniu?
- Okej. To ja może zadzwonię jednak jutro.
- To może pojutrze.
- Pojutrze to ja cię odwiedzę osobiście - zapewnił Marc, zupełnie niezrażony poprzednią wypowiedzią Roberto.
Sergi westchnął.
- Jasne. Przepraszam.
- Daj spokój - odpowiedział Bartra. - Nie pierwszy raz w życiu muszę znosić twoje fochy. Mam już spore doświadczenie w tej kwestii. I spływa to po mnie. Sorry, kochasiu, nie robisz na mnie najmniejszego wrażenia.
__________

Poszukiwania czas zacząć. Jakieś pomysły?