czwartek, 18 września 2014

8. Mogę cię wykorzystać

- Roberto, do cholery, myśl, co robisz!
No bardzo zabawne. Jakby to było takie proste, to by myślał. Choć tymczasem również myślał. Tylko że o czymś innym. A raczej o kimś.
Gdyby Belen nie siedziała na trybunach, ten trening wyglądałby naprawdę zupełnie inaczej. A tak to co? Ona robiła jakieś notatki, a on co chwila zerkał w jej stronę. Jak jakiś zakochany małolat.  Już słyszał w myślach, co odpowiedziałby na to Bartra: bo nim jesteś. No i w sumie racja. Był nim. A to wszystko przez tę śliczną blondynkę.
- Dobra, panowie. Wystarczy na dziś. Przypominam, że jutro widzimy się o tej samej porze.
Nareszcie. To, że cieszył się z zakończenia treningu, było bardzo złym objawem, tylko że wcale nie czuł się z tym źle. To była dość wyjątkowa sytuacja. Wystarczy usunąć Belen z trybun i od razu będzie łatwiej.
Podbiegł do ławki rezerwowych, napił się wody z bidonu i poszedł w stronę blondynki. Wciąż siedziała w jednym z pierwszych rzędów, zawzięcie wertując jakieś zapiski.
- Hej - powiedział, stając przed nią.
Podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć. Co ty dziś taki rozkojarzony byłeś?
No masz. Nie ma to, jak zacząć z grubej rury.
Usiadł na krzesełku obok i westchnął.
- Cóż, myślę, że łatwiej byłoby, gdyby ładne dziewczyny miały zakaz stadionowy - spojrzał na nią wymownie.
- Tak? No to zapraszam do Iranu, tam żadnej dziewczyny na stadionie nie uświadczysz.
- Przemyślę tę sugestię.
Belen przyjęła tę odpowiedź ze śmiertelnie poważną miną, ale w jej oczach doskonale dostrzegał śmiejące ogniki.
- A skoro już tu jesteś - przypomniała sobie - to mogę cię wykorzystać.
- Bardzo chętnie. W jaki tylko chcesz sposób.
- To świetnie - odpowiedziała, po czym wyciągnęła dyktafon, włączyła go i zapytała - Ciężko wraca się do treningów po wakacjach?
Z Roberto jakby uszło powietrze.
- Serio?
- Jak najbardziej - uśmiechnęła się słodko Belen.
- No cóż... Jak pani wie, pani redaktor, z udanych wakacji nigdy nie chce się wracać do pracy. A moje były baaardzo udane. Natomiast piłka nożna oprócz mojej pracy jest moją pasją, więc mimo wszystko miło znów wkręcić się w wir treningów i spotkań.
- Ej, dzióbaski, czuję się zazdrosny. I odrzucony. Zdecydowanie odrzucony - na trybuny wparował Bartra, siadając w rzędzie nad nimi.
- A czemu to, jeśli można wiedzieć? - zapytała Belen, podtykając mu dyktafon.
- Zostałem perfidnie zdradzony. Przez najlepszego kumpla. I przez ulubioną dziennikarkę. Z kim to się wywiady po treningu przeprowadza, co?
- Bardzo mi przykro, ale niestety nie ma pan na mnie wyłączności, panie Bartra.
- Mnie jest również bardzo przykro z tego powodu, pani Rodriguez.
- A mnie nie - włączył się Roberto. - Panie Bartra, czy pan się zawsze musi wpierdalać w najmniej odpowiednim momencie?
- Niestety - westchnął Marc. - Taki już chyba mój urok. No nic, panie Roberto, skoro już pan i tak przejął moją rolę, to niech pan przynajmniej odpowiednio wykorzysta okazję. Jestem pewien, że pani Rodriguez chętnie poszłaby do kina. Pa, misiaczki! - Marc posłał im całusa w powietrzu i odszedł w stronę wyjścia do szatni.
Belen zaczęła się śmiać.
- Skąd ty go wytrzasnąłeś?
- A ja to wiem? Przypałętał się do mnie w La Masii i już tak zostało - uśmiechnął się Sergi.
- Taa... Mes que un club, co?
- Coś w tym rodzaju. Dobra, to co z tym wywiadem?
- Szczerze? Po tym wejściu Bartry chyba mi się odechciało poważnych wywiadów - zaśmiała się Belen i dodała znacząco - ale wiesz, lubię filmy.
Sergi w pierwszej chwili chyba nie zrozumiał, co miała na myśli, ale szybko go oświeciło.
- I popcorn? - upewnił się.
- I popcorn - przyznała blondynka.
- W takim razie - zapraszam cię do kina.
Belen roześmiała się.
- Och, co za zaskoczenie. No cóż, skoro zapraszasz, chyba nie wypada mi odmówić.

O czym był ten film? Niespecjalnie pamiętała. Tytuł jakiś tam był, ale... też wyleciało jej z głowy. Cóż, mówi się trudno.
Natomiast jeśli ktoś zapytałby ją, jak ubrany był Sergi Roberto i jakie miał perfumy, odpowiedziałaby bez pudła. Reszta to były jakieś średnio istotne dodatki.
Wyszli z kina wprost w chłodne wieczorne powietrze.
- To co teraz?
- Co teraz? - zastanowiła się na głos. - Teraz mógłbyś mnie odprowadzić do domu. Jakoś średnio mi się uśmiecha samotne łażenie po nocy.
Sergi ten plan chętnie zaakceptował. Wolał nie zapraszać jej do żadnych klubów ani barów, bo wiedział, że Belen by ta propozycja - delikatnie mówiąc - do gustu nie przypadła. Już dosyć mieli przypałów w klubie. Zdecydowanie.
Szli sobie w ciszy, bo choć Roberto chętnie zacząłby jakąś rozmowę, to sam nie wiedział, jaki temat miałby poruszyć. A znowu Belen - zdaje się - ta cisza wcale nie przeszkadzała.
Zatrzymali się przed przejściem dla pieszych. Sergi chwycił dziewczynę za rękę i przeszli na drugą stronę ulicy. 
Tak dla bezpieczeństwa czy coś.
Z tym, że potem wcale tej ręki nie puścił.
A i Belen na to nie nalegała. Wręcz przeciwnie nawet.
W pewnej chwili zatrzymała się. Nagle, na środku chodnika.
- Ej, co jest? - zapytał Sergi, stając przed nią i zaglądając w twarz.
- Nic - pokręciła głową. - Tylko tak jakoś... Fajnie jest.
Chłopak uśmiechnął się.
- No. Fajnie - zbliżył się i dotknął dłonią jej policzka. Belen cały czas wpatrywała się w niego, zadzierając lekko głowę do góry. Nie mrugała i chyba nawet nie oddychała.
Sergi zawahał się. Ale nie, wszystko było w porządku. Ona czekała na jego krok.
Musnął delikatnie jej wargi swoimi, mimo wszystko wciąż obawiając się dostania w gębę, ale nic takiego nie nastąpiło. Belen przywarła do niego i oddała pocałunek. Długi, delikatny i gorący jednocześnie. Objął ją w talii i przyciągnął najbliżej jak tylko mógł. A gdy ich twarze znów znalazły się kilka centymetrów od siebie, poczuł się nagle pusty i wybrakowany. Przytulił ją mocno i pocałował w głowę.
- Belen... ja... - zaczął.
- Tak? - zapytała cicho, wpatrując się w niego uważnie.
- Boże... Nie patrz tak na mnie - powiedział, przestępując z nogi na nogę i czując, że coraz bardziej się denerwuje.
- Bo?
- O matko - przeczesał dłonią włosy. - To jest za trudne.
Po czym bez ostrzeżenia znów wpił się w jej usta.
A ona znów nie zaprotestowała.
__________

Przy tym całym pocałunku mocno mnie przystopowało. Ale jakoś jednak ruszyłam dalej. Z tym, że z efektu nie jestem specjalnie zadowolona. Nie umiem opisywać takich scen, choć nie wiem, jakbym się starała.
No nic. Niech mają na razie. Słodko do porzygu.

środa, 3 września 2014

7. Kocham cię

Może jemu się wydawało, że dokonał nie wiadomo czego, ale Belen wiedziała, jak było naprawdę. Była napruta, więc to się po prostu nie liczyło. Nie kontrolowała się i już. Ona nawet nic z tego pocałunku nie pamiętała. Ot, masz pan dokonanie, panie Roberto.
Dodatkowo wkurzał ją fakt, że pozwoliła mu na pocałowanie się znowu w jakimś pieprzonym klubie, koło trzeciej w nocy i w ogóle w okolicznościach, jakie bynajmniej jej nie zadowalały.
Co prawda tym razem skończyło się trochę inaczej niż te pięć czy sześć lat temu - bo Sergi nie całował się już później z nikim innym (chyba), tylko przetransportował ją do hotelu (chyba).
Niespecjalnie kontaktowała.

Dobrze wiedział, że Belen była raczej w kiepskiej formie i że niewiele w tego, co się działo, ogarniała.
Ale nie mógł się powstrzymać.
Byłą po prostu śliczna. Jak zawsze zresztą.
Śliczna, słodka i pociągająca.
Mimo że pijana.
I już.
Coś tam jeszcze potem protestowała, ale bardzo słabo, potem się do niego przytuliła, a potem powiedziała, że chce jej się spać.
Ewidentnie była naprana. Ewidentnie. Choć bardzo się starał, nie potrafił sobie wyobrazić, żeby mogła się tak zachować w normalnym stanie. Trochę żałował, że to niemożliwe.
- Wody!!! - z zamyślenia wyrwał go zbolały jęk Muniesy, który zdaje się dopiero co się obudził.
- Masz - rzucił mu butelkę.
- Dzięki. No ja pierdolę. Chyba umarłem.
- Chyba nie.
- Która jest godzina? - zapytał Marc, przykładając delikatnie głowę do poduszki.
- Jedenasta.
- Uhm. Mamy coś do jedzenia?
- Nie - odpowiedział bezlitośnie Sergi i nagle zdał sobie sprawę, że sam też jeszcze nic nie jadł, a wstał prawie trzy godziny temu. I na dodatek był wyspany.
- Super - na chwilę zapadła cisza, po czym Muniesa dodał - chwila, czy my dzisiaj wracamy do domu?
Sergi spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń, więc powiedział tylko:
- Nie. Przebukowałem na jutro bilety.
- Kocham cię - odpowiedział Marc i przewrócił się na drugi bok.

Belen spojrzała na zegar. Piąta po południu. Dopięła walizkę i usiadła na niej. Resztę się wrzuci do bagażu podręcznego. Nie miała na nic siły.
Pukanie do pokoju.
- Proszę - powiedziała, a kiedy zobaczyła Roberto, prawie roześmiała mu się w twarz, spodziewając się znowu jakiejś uroczej przesyłki od Bartry w stylu doniczka, długopis, gumowa kaczuszka - niepotrzebne skreślić. Tym razem się pomyliła.
- Hej - uśmiechnął się niepewnie Sergi. - Przyniosłem ci wodę. Bo tamci zaraz skończą drugą zgrzewkę, a tobie pewnie też się przyda.
- Dzięki - spojrzała na niego ciepło. - Już mi lepiej.
- To dobrze. Słuchaj, a czy ty... - zaczął z wahaniem - w ogóle coś z wczoraj pamiętasz?
Belen spojrzała na niego przerażona. A czy jest coś jeszcze, co powinna pamiętać?
- Co masz na myśli?
- No wiesz, my...
- Co?!
- No całowaliśmy się.
Dziewczyna wypuściła z głośnym świstem powietrze z ust i oparła się o łóżko.
- O tym to wiem - odpowiedziała z ulgą.
- Aha. Nie przeszkadza ci to?
Niezłe pytanie. I tak, i nie byłoby właściwą odpowiedzią.
Przygryzła wargę.
- Cóż... Nie bardzo to wszystko ogarniam, więc...
- Jasne - pokiwał głową Roberto.
- Właśnie.
- Ja też trochę wypiłem - zaczął się tłumaczyć Sergi.
- Aha. Więc wcale tego nie chciałeś, tak? - wyrwało się Belen. Od razu pożałowała swoich słów.
Chłopak podrapał się po głowie z zakłopotaniem.
- Tego nie powiedziałem - stwierdził wreszcie i uśmiechnął się rozbrajająco.
Belen wpatrywała się w niego chwilę, aż wreszcie odwzajemniła uśmiech. A w sercu rozlało się jej nagle przyjemne ciepło.

- Alcantara, debilu, czy ty śpisz?! - darł się Muniesa, szarpiąc Thiago za ramię. To nic, że lecieli z setką innych ludzi samolotem. Po raz kolejny udowadniało się, że ci dwaj potrafią zrobić wiochę w każdej sytuacji.
- Czy ty się możesz zamknąć? - warknął z tyłu Roberto. - Może on jest na tyle normalny, że jak była odpowiednia pora, to się pakował, a nie spał, jak co poniektórzy. Przypominam ci, że gdyby nie ja, to byś zostawił paniom sprzątającym swoje majtki, piżamę i poduszkę z Tomem i Jerrym. Więc teraz byś może zamknął mordę i dał porządnym obywatelom spać.
Belen spojrzała na Roberto z siedzenia obok.
- Coś ty taki wojowniczy?
Odpowiedział jej Bartra, siedzący po jej drugiej stronie.
- Nasz kochany blondasek się denerwuje, że siedzę tu z wami i robię za przyzwoitkę.
- Zrobię ci coś - ostrzegł Roberto.
- Chodź tu bliżej, do Belen. Strzelimy sobie focię na zgodę - zaproponował Bartra, ale Sergi pozdrowił go środkowym palcem i odwrócił się do okna.
Nie minęła chwila, a zajrzał do nich Muniesa.
- Czy ty masz owsiki? - zapytał uprzejmie Bartra.
- Zabawne. Ej, posiadacie coś do jedzenia?
- Nie. Poproś stewardessę - doradziła Belen, wkładając słuchawki do uszu.
- Czekaj! - krzyknął Muniesa. - Słuchajcie, wy to musicie zrobić.
- Co? - zapytała blondynka, w gruncie rzeczy nie bardzo rozumiejąc, o co mu chodzi.
- Musicie zawołać stewardessę. Bo ja sobie nie poradzę. Jestem głodny. A jak jestem głodny, to się stresuję. A jak się stresuję, to zapominam angielski.
- Chwila - przerwał mu Bartra. - Ale przecież ty grasz w Anglii.
- To nie ma absolutnie nic do rzeczy! - zaprotestował gwałtownie Muniesa. - To jak - pomożecie mi? Bo jak chciałem obudzić Thiago, żeby mi pomógł, to ten tutaj się na mnie wydarł - skinął głową w stronę Roberto - i nic z tego nie wyszło. A ja już jestem strasznie głodny i...
- Dobra - przerwała mu Belen. - Nie martw się. Zaraz ci pomożemy. - Po czym nachyliła się do Sergiego i szepnęła mu do ucha - Chyba zaczynam rozumieć, co miałeś na myśli, twierdząc, że przebywanie z nim dwadzieścia cztery na dobę ci szkodzi na psychikę.

Strasznie łatwo ta dziewczyna potrafiła wpłynąć na jego nastrój. Dosłownie kilka minut temu miał ochotę wszystkich pozabijać, a teraz mógłby bez problemu zacząć z nimi towarzyską pogawędkę. Chociaż nie. Bartrę nadal miał ochotę zabić.
Jeszcze przed chwilą Belen nachylała się nad nim, łaskocząc go kosmykiem włosów po policzku i omiatając swoim zapachem szeptała mu do ucha. Już pomijał tę prozaiczną kwestię, której ten szept dotyczył, a którą omawiali dziś rano na lotnisku - Muniesa był jego przyjacielem i przyjmował tego gościa z całym dobrodziejstwem inwentarza. I vice versa. Tak czy inaczej Belen wciąż chciała z nim gadać - a to już było coś.
Wkurzał się na Bartrę, bo przecież mógł siedzieć z Thiago i Markiem, a ich posadzić koło tego przygłuchego staruszka, ale on oczywiście wybrał towarzystwo Belen (czemu Sergi osobiście specjalnie się nie dziwił). Zerkał na nią kątem oka, kiedy słuchała muzyki, bezgłośnie wypowiadając słowa piosenki. Był ciekaw, czego słuchała. Żeby tylko nie jakiejś Miley Cyrus albo innego Biebera.
Przysunął się do niej, wyciągnął słuchawkę z jej ucha i zbliżył do swojego. Spojrzała na niego z ukosa, ale nic nie powiedziała. Niezły patent, żeby znów poczuć jej zapach. Wsłuchał się w piosenkę.
November Rain. Guns N' Roses.
Boże drogi. Ona była idealna.
Miał w tej chwili jej twarz tak blisko swojej. Jej oczy. Rzęsy. Policzki.
Jej usta.
Pełne, czerwone, idealnie wykrojone. Lekko uchylone.
Piętnaście centymetrów od swoich.
Złapał się na tym, że jeszcze przed chwilą ta odległość była większa. I czuł, że wciąż się ona zmniejsza. Cóż mógł na to poradzić. Był facetem, a nie jakimś pieprzonym dyplomatą.
Dotknął dłonią jej policzka. Odwróciła głowę w jego stronę.
- Pasażerowie są proszeni o zapięcie pasów. Samolot zbliża się do lądowania - zabrzmiało w tym samym momencie z głośników.
Sergi zaklął pod nosem, odsuwając się od dziewczyny.
- No zapnij te pierdolone pasy - szepnęła Belen, powtarzając jego słowa sprzed chwili i uśmiechnęła się słodko, patrząc na niego błyszczącymi oczyma.
Zerknął na nią, pokręcił głową i wreszcie się roześmiał. Zastosował się do jej polecenia, wciąż śmiejąc się pod nosem.
- Obudź tego tam - skinął głową na Bartrę. - Bo przy lądowaniu zostawi zęby na tym fotelu przed nim.
- Może wcale go nie trzeba budzić. Ja go zapnę i już.
- Belen... - jęknął, wyobrażając sobie, jak dziewczyna błądzi dłońmi wokół ciała kumpla. Roześmiała się i szturchnęła Bartrę w ramię.
- Hej, wstawaj.
A Sergi westchnął i przeczesał ręką włosy.
Zdaje się, że przepadł totalnie.
__________

Z dedykacją dla Zoe. Chyba wiesz dlaczego. I wiesz, na co czekam :)

Trochę mnie przeraża, że już chyba wszyscy się tą wodą oblali, ale to jest naprawdę urocze. A w tle półnagi Marc. Sergi, trzeba było z niego brać przykład.

A tu taki dowód, że Sergi Marca numer dwa też mimo wszystko kocha :)


Tak wiem, że spodziewałyście się, że w tym odcinku kto inny kogo innego kocha :P

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

6. Jak na mój gust, to ona się dusi ze śmiechu

A jednak byli małymi dziećmi. Wszyscy. Nie tylko Sergi - wedle opinii Bartry.
- Dziś idziemy do wesołego miasteczka - oznajmił Thiago przy śniadaniu. - Ja się muszę odstresować przed oświadczynami.
- Żebyś tylko nie puścił pawia - mruknął Roberto.
- Dobra, dobra. Przygotujemy sobie eleganckie reklamóweczki jednorazowe i jazda na diabelski młyn. - opracował jakże fantastyczne rozwiązanie Thiago. - A tak w ogóle opowiadałem wam kiedyś, jak byłem na wycieczce w podstawówce i mój kumpel jadł rano ogórka i popił go mlekiem i potem w autokarze...
- Thiago! - huknął ostrzegawczo Bartra.
- No co? Po prostu sensacje w żołądku miał. No to dostał siateczkę, nie? A siateczka była dziurawa...
- Okej! Wiemy już, co było dalej - przerwał Sergi.
- ... i dlatego wszystko sobie pociekło po podłodze. Do samego końca autokaru - zakończył triumfalnie Alcantara.
- Jak w tej chwili się nie zamkniesz, to zaraz tobie coś pocieknie - warknął Roberto, spoglądając ukradkiem na Belen. Co ta dziewczyna sobie o nich pomyśli, Boże drogi. 
- No oczywiście. Po co od razu taka brutalność? Przecież ja już skończyłem. Poza tym - czy ktoś jest zniesmaczony? No ja kandydatów nie widzę. Muniesa wpieprza kanapeczkę aż miło - to był akurat fakt. Kiedy ten człowiek był głodny nic innego go absolutnie nie interesowało. - A Belen... Cóż, Belen - co ty właściwie robisz?
Bartra przyjrzał się jej uważnie i ogłosił tonem znawcy:
- Jak na mój gust, to ona się dusi ze śmiechu.

To nie było normalne.
Znaczy wróć. Właśnie było.
I to było w tym wszystkim nienormalne.
Bo ich relacje stały się nagle, w ciągu kilku dni, może tygodnia, tak absolutnie zwykłe, sympatyczne, a zarazem uroczo nieśmiałe, że odbiegały od poprzedniej normy naprawdę znacząco.
Czy raczej - całkowicie.
Nawet teraz - po prostu sobie szli. Ramię w ramię. Po chipsy. Tak. Zdrowa dieta sportowców. Bo się panom zachciało oglądać Pretty Woman. Naprawdę. Uznali, że po wyprawie do wesołego miasteczka muszą się odstresować. No bywa.
Wracając, Belen i Sergi rozmawiali - a raczej dyskutowali (mocno żywiołowo) o Formule 1. To wszystko było winą zasługą Bartry i oboje świetnie zdawali sobie z tego sprawę. Już tyle razy aranżował im spotkania sam na sam - pod naprawdę najgłupszymi pretekstami (Ej, zanieś Belen ten długopis. Boli mnie noga. Nie, ona tu nie przyjdzie. Tak, bardzo jest jej potrzebny), że właściwie nie mieli innego wyjścia i musieli nauczyć się rozmawiać i przebywać w swoim towarzystwie.
- I zobaczysz, że Alonso wygra! Zobaczysz! - stwierdziła autorytarnie Belen, w zasadzie kończąc tym - jakże mocnym - argumentem ich dyskusję. Sergi mimo wszystko chciał coś dopowiedzieć, ale zauważył, że Belen nagle przystanęła. A raczej stanęła tak, jakby ją po prostu wcięło.
Roberto rozejrzał się po parku. Niczego nadzwyczajnego tu w zasadzie nie było. Kilka drzew, jakieś ławki, całująca się para, kobieta w ciąży i dziadek z psem. No więc bez przesady. Aż tak niecodzienny widok to to nie był.
- Belen? - powiedział cicho. - Co się dzieje? 
Ale dziewczyna nie odpowiedziała nawet najdrobniejszym gestem. Jakby go zupełnie nie słyszała.
- Hej! - potrząsnął ją delikatnie za ramię.
Wreszcie na niego spojrzała.
- Tak?
- Co się dzieje?
Belen wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. Ale to właściwie nie był szczery uśmiech. Raczej wymuszony grymas twarzy.
- Nic. To tylko moja mama. 
Sergi jeszcze raz rozejrzał się po parku.
- Ta w ciąży? - zapytał wreszcie.
- Otóż to.

Następnego dnia siedzieli wszyscy na plaży. To znaczy siedziała tylko Belen. Panowie robili z siebie idiotów, rzekomo grając w piłkę lub pływając w morzu, jednocześnie przyciągając bardzo mocno wzrok płci przeciwnej w przedziale wiekowym 16-30. A może i szerszym.
A Belen siedziała na kocu. Podciągnęła nogi pod brodę, oplotła je rękami i oparła czoło na kolanach. I było to zachowanie tak inne od zwyczajnego, że w końcu musiało zwrócić uwagę chłopaków.
- Hej - usłyszała nad sobą głos Thiago. Podniosła głowę. - Czemu ty, złociutka, nie przemierzasz kilometrów brzegiem morza, co?
- A tak jakoś. Nie mam siły - bo rzeczywiście tak było. Nie mogła się zmotywować nawet do ulubionych spacerów.
- Ojej - Thiago usiadł koło niej. - Poczekaj, a może ty masz okres, co? Bo jak Julia ma okres, to też nie ma na nic siły. Ale chwila, ona jeszcze przy okazji na wszystkich warczy. A ty jakoś nie.
- Bo ja nie mam okresu.
- Hmm... A nie powinnaś przypadkiem mieć? - zapytał Thiago tonem mocno sugerującym pewne kwestie.
- Ej, ej - Belen zaśmiała się mimo woli - Nie. Nie powinnam.
- No ja tam myślę, że ewentualny chętny na zakłócenie częstotliwości twojego kresu - tak załóżmy na przykład na jakieś dziewięć miesięcy - by się znalazł. 
- Tak? - Belen uniosła wysoko brwi, ledwo co nie wybuchając śmiechem.
- Oczywiście. Weźmy Roberto. Spójrz ty na niego, no spójrz. Przecież on mnie zaraz zabije. A ciebie dla odmiany to by pożarł wzrokiem. Taka sytuacja.
- Oj, Thiaguto, Thiaguto... - Belen zaczerwieniła się po czubki uszu.
- No co? Zresztą gdyby nie Julia...
- To co?
- To sam bym się tobą chętnie zajął.
Belen wybuchnęła śmiechem.
- Ty już lepiej nic nie mów.
- No co? - obruszył się Thiago. - Chyba po prostu lubię blondynki.

Chyba najciekawsze w tym całym wyjeździe było to, że - choć zbliżał się do końca - tego dnia dopiero pierwszy raz wybrali się na imprezę do klubu. Ciągle chodzili na plażę, na piwo, oglądali mecze, a nawet byli w wesołym miasteczku. I to najbardziej utwierdzało Belen w przekonaniu, że wybrała się na wakacje z bandą idiotów. 
- Wiesz co, Belen - zaczął Marc, odprowadzając dziewczynę do loży, po dobrych kilkunastu minutach spędzonych na parkiecie - ty dziś naprawdę za ładnie wyglądasz.
- Za ładnie? - uśmiechnęła się.
- Tak - potwierdził Bartra. - Zdecydowanie. Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy będziemy za tobą latać. Nie tylko Roberto.
- To akurat twoja wina - odpowiedziała, zarumieniona. - Niedługo nas do jednego pokoju wpakujesz.
- A chciałabyś? Ała! Nie z łokcia! - odpowiedział ze śmiechem Bartra, równocześnie łapiąc się za żebra.
- Nie, nie chciałabym. Ty, widzisz tę dziewczynę?
- Którą?
- No tę tutaj.
- Tę?
- Tak. Zagadaj do niej.
- Co?! 
- No ładna jest przecież.
- Ymm... - Marc podrapał się po głowie. 
- No proszę cię. Chyba się jej nie boisz.
- Ja? W życiu.
I tym prostym sposobem pozbyła się go na resztę wieczoru.

Drinki piło się dobrze. Łatwo wchodziły, jeden za drugim. A im więcej ich piła, tym jaśniejszy przegląd sytuacji tworzył się w jej głowie. Mama była w ciąży. Z kim? Na pewno nie z ojcem. Skoro rozstali się dwadzieścia lat temu, chyba nie poczuli teraz nagłej potrzeby powrotu do siebie. Już na samą myśl o tym maleństwu, które miało się urodzić, szczerze mu współczuła. Jej mama nie została stworzona do roli matki i Belen mogła się pod tym podpisać rękami i nogami. Jej brat zresztą też.
Przyszedł Sergi.
- Jejku, dziewczyno, ile ty tego już wypiłaś?
- Wystarczająco - burknęła.
- No ja myślę, że wystarczająco. Chodź na zewnątrz, jakiegoś powietrza trochę złap.
- Nie chcę.
- Wiem, że nie chcesz. Chodź - Roberto pociągnął ją za rękę w stronę wyjścia.
- Ej! Zostaw mnie! - broniła się jeszcze nieudolnie Belen, ale na nic zdały się jej wysiłki. - Zimno mi. - dodała, gdy chłodny wiatr owionął jej gołe plecy. - A ty nawet nie masz marynarki, żeby mi dać i żeby było jak w tych pieprzonych komediach romantycznych.
- Nie mam - przyznał Sergi. - I z nami bynajmniej nie jest jak w komedii romantycznej.
- A przez kogo niby, co? - Belen dźgnęła go palcem w tors. - Przez kogo?
- Tak, wiem. Wiem, przez kogo.
- Super. Ale dalej mi jest zimno. Chcę iść do środka.
- Jesteś pijana.
- Nie jestem pijana. Zresztą tutaj szybciej nie wyrze... wy...sześ....wieję.
- Taa...
- Słuchaj, odczep się ode mnie, okej? Miałam ciężki dzień, może być? To nie ty spotykasz swoją matkę po pięciu latach i to na dodatek w ciąży.
- Po pięciu latach? - powtórzył Roberto z niedowierzaniem.
- Tak. Po pięciu. Umiem jeszcze liczyć. Luisa nie widziałam osiem lat, a ojca piętnaście. Super, nie?
- Nie widziałaś się ze swoim bratem osiem lat? 
- Dokładnie. Nie dziwię mu się, że wolał wyjechać do szkoły z iner... inter...natem na drugim końcu kraju niż siedzieć w domu ze mną i matką. Też bym wolała. Ale że ty tego nie wiedziałeś? Jego najlepszy kumpel? - zapytała z wyraźna ironią w głosie.
- Belen, proszę cię. Czy ty utrzymujesz kontakt ze wszystkimi znajomymi z podstawówki?
- Nie - odpowiedziała nad wyraz zgodnie i nagle dodała - jedźmy już stąd, dobrze? Bo albo cię uderzę, albo pocałuję. A nie wiem, co gorsze.
Sergi patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
- Ja wiem, co gorsze - szepnął wreszcie, po czym zbliżył się do niej z wahaniem i pocałował. 
A wtedy nagle całe wahanie zniknęło.
__________

Boże drogi, jacy oni są rozmemłani. Wkurza mnie to. Zabójczych sobie bohaterów wykreowałam, nie ma co. 


się Pique załapał :)

czwartek, 31 lipca 2014

5. Powiedz, że ją kochasz

Sergi wszedł do pokoju, który dzielił z Muniesą, z zamiarem rzucenia się na łóżko. Taki miał plan. Plan konkretny i prosty jak drut. Szkoda tylko, że nie przewidział drobnej niedogodności - jego łóżko było już zajęte. Rozwalił się na nim Thiago. Tylko - kiedy? Była dopiero dziewiąta rano, więc kumpel powinien jeszcze spać. Co najmniej z pół godziny.
W swoim łóżku.
A przecież rano, gdy Sergi wymykał się z hotelu wszystko było na swoim miejscu. Więc o co do cholery tu chodziło?
Podszedł i kopnął Thiago w kostkę, a w tym samym momencie doszło do jego uszu jakieś smocze ziewanie.
Muniesa. Ten człowiek chyba nie potrafił zachowywać się tak, żeby wiochy nie robić.
- O - uśmiechnął się głupawo. - Jesteś.
- Jak widać.
- To Thiago już może iść - stwierdził nieco od rzeczy Marc.
- A co? Ty się boisz sam spać czy jak?
- Nie. Ale ciebie rano nie było - Muniesa ziewnął rozdzierająco - i on przyszedł, dobijał się tak długo, aż mnie obudził i powiedział, że widział jak poszedłeś na randkę o szóstej rano i że będzie na ciebie czekał i o wszystko wypyta. No to mu kazałem, żeby sobie klapnął. A jak sobie klapnął, to chyba usnął. Ja tam nie wiem. Ja spałem - zakończył, uśmiechając się rozbrajająco.
- Aha. Fantastycznie. Ej! - Sergi szturchnął Thiago w ramię. - Wstawaj już, co?
Alcantara mruknął coś niewyraźnego i przewrócił się na drugi bok.
- No do cholery, to jest jakaś paranoja. Czy ty masz zamiar się tu przeprowadzić? Ej!
- No co? - Thiago wreszcie otworzył oczy i podparł się na łokciu. - Ej? Co ci się stało?
Bo faktycznie, Sergi zakończył przygodę na plaży z podbitym okiem.
- A, to. Nic takiego.
- No jasne. Chyba ta nasza Belen jest bardziej drapieżna niż się na pozór wydaje.
- To akurat nie ona.
- Nie? A która?
No to co miał zrobić - opowiedział Alcantarze o porannym incydencie.
- Ale jaja - skwitował Thiago. - Taki z ciebie rycerzyk?
- Daruj sobie.
- Niech ci będzie. Chodź na jakieś śniadanie. Nie jadłem nic od wczoraj - zakończył błyskotliwie brunet.

Po południu wybrali się na miasto. Ale sprawdziło się poranne przeczucie Belen - zapowiadała się absolutnie fantastyczna burza. Błyskało pierwszorzędnie i pojawiły się pierwsze pioruny. A oni całą piątką szli sobie środkiem chodnika.
- Ej nie, chłopaki, wejdźmy gdzieś, naprawdę. Ja nie chcę być potem spalona jak jakaś frytka jak mnie piorun trzaśnie - stwierdziła w pewnym momencie dziewczyna.
- Dobrze gada - zaśmiał się Thiago. - Miły lokal, piwo i oglądamy sobie jak planetka mruga.
Weszli więc do jakiejś przyjemnie wyglądającej knajpki i zamówili stosowną ilość złocistego napoju. Było przyjemnie i klimatycznie.
- Wychodzę na chwilę, zaraz wracam - Sergi wstał od stolika.
- A co - idziesz się odlać? - wrzasnął za nim Thiago. Blondyn tylko odwrócił się i popukał w czoło, natomiast Muniesa dostał niekontrolowanego napadu śmiechu.
- Czy jemu się coś stało? - Bartra wskazał palcem na swojego imiennika i dodał - ej, niech ktoś tego frajera zawoła, bo to jego zaraz zesmaży na piękną frytkę.
Ale jakoś nikt się do tego nie rwał.
Wobec tego Belen podniosła się i ruszyła w kierunku drzwi. Bo fakt, szkoda by było takiej ładnej frytki.
Sergi stał przed lokalem i najwidoczniej zachwycał się tym, jak w przeciągu kilku chwil zmienił się krajobraz słonecznej Majorki w Majorkę, której niebo pokrywały ciemne, gęste chmury, co chwilę rozdzielane błyskawicą, jak pod wpływem wiatru uginały się drzewa i jak ludzie uciekali przed zbliżającą się burzą.
- Hej - powiedziała miękko, stając koło niego. - Chodź już do środka.
- Przysłał cię Bartra? - uśmiechnął się do niej.
- Skąd wiesz? - zdziwiła się szczerze.
- Przyzwyczaiłem się po prostu - stwierdził Sergi. - Jemu się wciąż wydaje, że mam dziesięć lat. Jest gorszy niż moja matka.
Belen uśmiechnęła się pod nosem. Niż jej matka na pewno też.
- Słuchaj - odezwała się. - Chyba ci jeszcze nie podziękowałam. Wiesz, za to, co było rano.
- Drobiazg.
Zabrzmiało to tak, jakby był co najmniej jakimś Supermanem albo innym rycerzem, który codziennie ratuje uciśnione dziewice.
- Ale i tak dziękuję.
- Spoko - odpowiedział Sergi. I dodał - A ja cię chciałem przeprosić. Za... za to na lotnisku i w ogóle.
I w ogóle. Nie do końca była pewna, co się pod tymi słowami kryło, ale bez problemu mogła to sobie dowolnie zinterpretować. Ich znajomość obfitowała w sytuacje, za które Sergi mógłby przepraszać.
- Jasne.
Po tych słowach nastąpiła cisza. Stali obok siebie i spoglądali na ten pędzący świat, który natura postanowiła w specyficzny sposób na chwilę zatrzymać. Belen nie miała pojęcia o czym myślał Sergi, ani Sergi - o czym myślała Belen. A jednak oboje odczuwali, że są w tej chwili sobie bliżsi niż kiedykolwiek wcześniej.
W pewnym momencie Sergi westchnął głęboko, po czym objął dziewczynę ramieniem.
Zadrżała.
Natychmiast cofnął rękę.
- Przepraszam.
- Nie ma sprawy.
Chyba każda ich rozmowa musiała wypadać równie fascynująco. Tak. Nie. Spoko. Jasne. I inne takie wysublimowane zwroty.
- To co, idziemy?
- Chodźmy.
No właśnie.

- No co, misiaczki, znów postanowiliście znokautować jakiegoś miejscowego playboya, że was tak długo nie ma? - tymi słowami powitał ich Thiago.
Sergi i Belen spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się nieznacznie.
- Thiaguto, czy ty przypadkiem nie powinieneś zadzwonić do Julii? - zapytał wymownie Bartra.
- Nie. A wiesz - dlaczego?
- Nie wiem. Oświeć mnie.
- Bo ona tam ma teraz wieczór panieński - odpowiedział Alcantara.
- Co?! - wrzasnęli pozostali panowie w składzie Sergi i Marc razy dwa.
- Ale że co? - zapytał zdezorientowany Thiago.
- Żenisz się? - krzyknął Bartra.
- Co?! - odpowiedział w podobnej tonacji Alcantara.
- No przecież Julia ma wieczór panieński.
- Tak... Ale nie swój przecież!
- O Boże... - z głośnym świstem wypuścił powietrze z ust Muniesa. - Ty taki zabawny nie bądź, bo na ostrym dyżurze wyląduję.
- Czy ja komuś mówiłem, że to jej wieczór? - oburzył się Thiago. - No chyba nie bardzo. Albo może ja mam jakąś amnezję, to nie wiem. Ale po co od razu te pretensje, co? Jakby się ktoś z was chciał na przykład z Belen żenić, to ja bym się nie sprzeciwiał. A tu proszę, wystarczy coś powiedzieć i już na człowieku psy wieszają. I za co - ja się pytam? Za co? Nawet na kumpli już liczyć nie można i ewentualną akceptację twoich życiowych wyborów. A przecież wam by to chyba żadnej różnicy nie robiło, nie? Co za ludzie.
Przez chwilę wszyscy wpatrywali się w Thiago z szeroko otwartymi oczami. I jeszcze szerzej - ustami. I nikt za bardzo nie wiedział, o co mu właściwie chodziło.
- Ale... - odezwała się ostrożnie Belen - wszystko w porządku, tak?
Thiago spojrzał na nią zbolałym wzrokiem.
- No właśnie nie!
- Nie?
- Nie. Bo... no kurde. Ja bym... No chciałbym się jej oświadczyć no. Tylko kurde nie wiem, jak się do tego zabrać.
Belen odetchnęła z ulgą. Czyli jednak wszystko z nim w porządku. Stres się po prostu różnie u ludzi objawia. Niektórzy nie mogą nic jeść. A inni nieświadomie robią z siebie debila przed znajomymi.
Thiago swoimi słowami niezamierzenie wywołał lawinę. Lawinę dobrych rad.
- Kup pierścionek.
- I kwiatki.
- Najlepiej róże.
- Czerwone.
- Ale mogą być inne. Jak Julia lubi.
- Chyba że jej wszystko jedno.
- Na pewno nie.
- Myślisz?
- Dziewczynom nigdy nie jest wszystko jedno.
- Skąd wiesz?
- Bo jak patrzy w lustro, to mu nie jest wszystko jedno.
- Ahaha. Nieśmieszne.
- Do restauracji ją zabierz.
- Albo do kina.
- Co ty pieprzysz?
- Źle? To do parku.
- Taa. Najlepiej na ławeczce koło żula. Romantycznie będzie.
- To do siebie po prostu.
- I jej powiedz, że ją kochasz.
- Tylko jej nie przestrasz.
- Co?
- No ja bym się przestraszył, jakby mi Thiago powiedział, że mnie kocha.
- Ja pierdolę.
- Właśnie.
- A potem seks.
- Pamiętaj. To najważniejsze.
- No chyba że się nie zgodzi.
- Fakt. Wtedy nawet seks ci nie pomoże.
- Bo go nie będzie.
- Nie ma szans.
- Zupełnie.
- Ale nie martw się.
- Dokładnie.
- Przecież miliardy kobiet codziennie odrzucają oświadczyny.
- Nie jesteś jedyny.
- A najwyżej spróbujesz jeszcze raz.
- No. A jak cię znowu nie będzie chcieć - to jeszcze raz.
- Właśnie. Do trzech razy sztuka.
- Tak. Ale jak za trzecim się nie zgodzi, to już koniec.
- Mogiła.
- Będziesz musiał szukać innej.
- Ale gdzie ty taką głupią znajdziesz.
- No właśnie.
- Ekhem-khem... Panowie - przerwała im w końcu Belen, bo już sama przestała nadążać za tym, co ci idioci pieprzyli. - Chyba się trochę zagalopowaliście, nie?
- Możliwe - zgodził się Muniesa po namyśle.
- Bardzo możliwe - przyznała Belen, patrząc na biednego Alcantarę, którego chyba pierwszy raz w życiu ktoś przegadał, co - nie dało się ukryć - bardzo kiepsko zniósł. - Niech ktoś lepiej zamówi jeszcze jedną kolejkę.
__________

Kumple tacy pomocni.
Uszanowanko.


niedziela, 20 lipca 2014

4. A ona się bała zbłaźnić elokwencją

- No żesz ja pierdolę! Łap to! No łap! Nie mam już gdzie tego trzymać!
- Kurwa, mnie to dajesz? Nie mam czwartej ręki.
- A trzecią masz, he he?
- Czy ktoś mi kurwa przytrzyma tę torbę?
- Ja pierdolę, musicie się tak drzeć?! Wszyscy was muszą słyszeć?
- Ja się nie drę. Trzymaj to. No trzymaj! Muszę jeszcze skoczyć po coś do picia, bo sfiksuję. Słyszysz?!
- Nie, nie słyszę. Drzesz ryja tak, że głuchy by usłyszał.
- Czy ktoś ma mój bilet?
- Biletów mu się zachciało.
- Ja mam, przecież wszystko mam. Niech mi któryś, kurwa, pomoże!
Belen stała dwa metry od nich i sama nie wiedziała, jak reagować. Gadali wszyscy czterej naraz. A raczej krzyczeli. Tak, że całe lotnisko ich chyba słyszało. Ona sama pojawiła się tu jakieś dwadzieścia minut temu, ale dopiero przed chwilą ich zobaczyła. A raczej usłyszała. Nie miała pojęcia, jak się zachować. Była strasznie zdenerwowana, a równocześnie totalnie rozbawiona. Zwłaszcza, że teraz na chłopaków napadła zgraja fanek, które będą się mogły w najbliższym czasie pochwalić dość oryginalnymi fotkami ze swoimi idolami. A to z Bartrą wymachującym biletem, a to z Roberto próbującym równocześnie się uśmiechać i kopnąć Thiago, który standardowo miał na wszystko wyjebane, aż wreszcie z wypiętym Muniesą, który w ostatniej chwili schylił się po jakieś klucze czy coś takiego i w tym momencie właśnie pod ciekawym kątem naciśnięto spust migawki.
Belen nie wytrzymała i wybuchnęła nerwowym chichotem. Wtedy dopiero ją zauważono. A ściśle rzecz ujmując - zauważył ją Sergi Roberto. Spłonął rumieńcem, niczym jakaś zauroczona nastolatka i przygryzł wargę. Szturchnął Bartrę, który wreszcie pokapował się, co właściwie się dzieje i przejął kontrolę nad sytuacją. Bez niego chyba byśmy wszyscy zginęli - przemknęło przez myśl Belen - i w zasadzie miała rację. Marc zaczął ją przedstawiać Muniesie, który zaróżowił się jeszcze bardziej niż Roberto, bo przecież przed chwilą jeszcze wymachiwał kuprem wprost przed nią, i Alcantarze, który zaczął gwizdać i robić kretyńskie miny. Belen już miała się roześmiać, kiedy w jednej chwili pożałowała, że się tu znalazła.
- A wy się już znacie - powiedział Bartra, wskazując na Roberto.
Wtedy oczywiście nastąpiła krępująca chwila, kiedy to nikt za bardzo nie wiedział, jak się zachować. W głowie Belen szumiało tylko dwa tygodnie, dwa tygodnie, Boże jak ja to wytrzymam?, dodatkowo zawsze uznawała, że to facet powinien pierwszy się odezwać, pierwszy uśmiechnąć i w ogóle zrobić pierwszy ruch (raz w życiu postąpiła przeciw tej zasadzie i do tej pory żałowała, zwłaszcza w tej chwili), ale Sergi jakoś nie kwapił się do czegokolwiek.
Wobec tego Bartra pospieszył z wyjaśnieniem.
- Ja cię bardzo za niego przepraszam, ale Sergi zawsze w towarzystwie ładnych dziewczyn zapomina języka w gębie.
No niezła wstawka! Teraz to się jej dopiero zrobiło głupio.
- Hej - mruknął Roberto. - Po prostu... hmm... ten...
A ona się bała zbłaźnić elokwencją.
- Tak. Jasne. Sama widzisz, jak to z nim jest.
Belen kątem oka zauważyła, że Thiago z boku zwija się ze śmiechu, a Marc spogląda na całą sytuację, całkowicie nic z niej nie rozumiejąc.
- Dobra, słuchajcie, może zbierajmy się już, bo przecież zaraz będzie samolot i się nie wyrobimy - powiedziała speszona, na co Thiago na nowo wybuchnął śmiechem.
- Mądra dziewczyna, słyszysz palancie? Mądra dziewczyna.
I nie trzeba chyba specjalnie dodawać, do kogo te słowa były skierowane.

Gorąco jak w piekle. Czyli standard. Hiszpanom to nie przeszkadzało. Ale spacerując o szóstej rano po pustej plaży i tak odnosiła wrażenie, że skończy się to wszystko burzą stulecia. Lubiła te swoje poranne spacery, dające jej tak potrzebne wyciszenie. To były jej małe codzienne wakacje. Potem leciała do biura albo na jakieś umówione spotkania, a wieczory zazwyczaj spędzała na stadionie lub hali. I tak dzień w dzień. Szło zwariować.
Mogła sobie teraz spokojnie przeanalizować cały wczorajszy dzień. Było w porządku. W miarę. Po prostu nie wchodzili sobie w drogę i tyle. A jeśli już miałby się pojawić jakiś zgrzyt, zaraz sytuację - przynajmniej w założeniu - rozładowywał Thiago. Widziała, że miał z nich niezły polew i sama pewnie też by miała - gdyby to wszystko nie dotyczyło jej. A tak patrzyła na to z trochę innej perspektywy.
Usiadła na piasku, pozwalając, by fale co chwila doganiały jej stopy, odchyliła głowę do tyłu i przymknęła oczy.
- Hej, mała - usłyszała koło siebie zmysłowy głos. Podniosła wzrok i zobaczyła nad sobą faceta, który ewidentnie odpowiadał klasycznemu ideałowi. Wyrzeźbiony, z lekkim zarostem, ciemnowłosy i ciemnooki, wysoki i z powalającym uśmiechem. I fantastycznym głosem, którego urok niknął w zetknięciu z tanim podrywem, jaki jej zaprezentował.
- Kto by się spodziewał, że wychodząc na poranny spacer z psem, natknę się na taką laseczkę.
Istotnie, koło jego nogi plątał się jakiś obśliniony czworonóg, ale Belen obdarzyła go tylko jednym krótkim spojrzeniem, po czym przeniosła wzrok na jego właściciela, a zaraz potem - na morze.
- Jesteś stąd?
Jako że była dobrze wychowana, odpowiedziała. Krótko i rzeczowo.
- Nie.
- No cóż. Liczę na to, że mimo wszystko na mojej dzisiejszej wieczornej imprezie się pojawisz. Masz na czym zapisać adres? Hmm... Nie jesteś zbyt rozmowna, maleńka. No nic. Nie takie okazy się ośmielało - uśmiechnął się znacząco.
Belen nawet na niego nie spojrzała. Przystojniak usiadł koło niej i przedstawił się.
- Jestem Eduardo.
- Belen.
- No, do czegoś już dochodzimy. Możemy dojść jeszcze dalej - mruknął jej do ucha.
Blondynka poderwała się z miejsca.
- Słuchaj, koleś, zajmij się swoim psem. Nie jestem zainteresowana, jasne?
- Ale wiesz... - Eduardo podniósł się i znów do niej zbliżył - zawsze możesz zmienić zdanie.
- Cholera, człowieku, nie przystawiaj się do mnie.
Brunet już chciał coś odpowiedzieć, gdy nagle dostał pięknego strzała w tę swoją, skądinąd przystojną, buźkę. Sergi Roberto! A skąd on się tu wziął? Belen zastygła wpół ruchu, niezdolna do jakiejkolwiek reakcji. Bo co on tu robił o tej porze?
Ale kiedy Eduardo złapał go za fraki, musiała coś zrobić.
- Ej! Zostaw go, słyszysz?!
- Słuchaj, niunia, nie wtrącaj się, kiedy panowie rozmawiają.
W tym momencie drugi raz dostał po mordzie od Sergiego, a kiedy złapał się za nos, Belen dołożyła swoje trzy grosze. Kolanem. W krocze.
I kiedy zaskoczony Roberto spojrzał na nią z podziwem, pociągnęła go za rękę, nawet nie oglądając się na miejscowego playboya.
- Co się gapisz? Idziemy - zarządziła.

Z minuty na minutę tego szybkiego marszu u boku Belen czuł się coraz dziwniej. Pierwszy raz widział ją koło siebie taką, jaką zawsze obserwował w kontaktach z innymi ludźmi: pewną siebie, zdeterminowaną i równocześnie opanowaną. Jakby przed chwilą żaden dupek nie próbował jej wyrwać.
Puściła jego rękę. A szkoda. Miała ciepłą i miłą dłoń. Nie dziwił się specjalnie temu facetowi, że chciał z nią nawiązać znajomość. Wyglądała ślicznie. Zawsze była ładna, ale bez makijażu, z rozpuszczonymi włosami i ubrana zupełnie nie służbowo wyglądała sto razy piękniej. Ale do cholery! Nie dość, że chamsko się do niej przystawiał, to jeszcze ogarniał obleśnym wzrokiem jej nogi i zgrabne szorty!
Belen nagle zatrzymała się.
- A właściwie - zaczęła z namysłem - to co ty robiłeś na plaży o tej porze?
- Ja? Emm... Biegałem.
Bo co jej miał powiedzieć? Że jak zwykle pierwszej nocy w nowym miejscu nie mógł spać i kiedy rano stojąc przy oknie zobaczył ją wychodzącą z hotelu szybko się ubrał i poleciał za nią? Przecież nie mógł przyznać się, że zwyczajnie ją śledził.
- Taaak? - zapytała z powątpiewaniem. - Nie wyglądasz na specjalnie zmęczonego. No chyba, że masz taką dobrą kondycję - uśmiechnęła się kpiąco.
Zgłupiał. Całkowicie zgłupiał. 
- Nnnooo...
Aha. No to zabłysnął.
- Rozumiem. Nie będę zadawać takich trudnych pytań o tak wczesnej porze.
- Dzięki.
Chyba właśnie zrobił z siebie głupka stulecia.
__________

Nie cierpię okienka transferowego w tym sezonie.

poniedziałek, 30 czerwca 2014

3. Paranoja w czystej postaci

- No chyba zwariowałeś! - wrzasnął przerażony Sergi.
Marc zaśmiał się, szczerze rozbawiony. Spodziewał się podobnej reakcji na swój pomysł. Jak oni się wzajemnie siebie bali, to było wprost nie do uwierzenia.
- No i z czego się śmiejesz?!
- Z ciebie. Bo nie masz tu nic do gadania. Belen się już zgodziła.
- To ja nie jadę.
- Frajer.
No bo naprawdę. Miał wszystko wprost podane na tacy czy też - jak kto woli - podstawione pod nos: nie musiał nawet paluszkiem kiwać, wystarczyło tylko, żeby wypełnił swoje plany wakacyjne. A on nie!
Spojrzał jeszcze raz na kumpla.
Sergi siedział z zaciętą miną, wpatrzony w okno, postukując palcem w prawie już pustą puszkę piwa. Zachowywał się jak naburmuszony dzieciak, którym - w gruncie rzeczy - był.
- Nie jestem żadnym pieprzonym desperatem - syknął przez zęby - żeby się uganiać za jakąś blond dziennikareczką.
Zabawne, doprawdy zabawne.
- Oj, uważaj, bo uwierzę, że ona cię w ogóle nie obchodzi - prychnął Marc. - Przynajmniej się przyznaj.
- Do czego? - Sergi przeniósł wzrok na przyjaciela, by po usłyszeniu odpowiedzi powrócić do wpatrywania się w okno z najbardziej obojętną na świecie miną.
- Że ci na niej zależy.
Zapanowała cisza. Marc upił łyk swojego piwa i zaczął znowu:
- Nie miałbyś może ochoty kiedyś dorosnąć? - zapytał, ale Sergi z godnym podziwu zacięciem wpatrywał się w okno.
- Opowiedz Muniesie o swoich planach - mruknął wreszcie. - Na pewno będzie zachwycony.
- Przecież on jej nawet nie zna - stwierdził beztrosko Marc.
- No właśnie!
- A-aha. No tak. To się poznają, co za problem.
Sergi popatrzył z niedowierzaniem.
- Widzę, że ty w ogóle nie masz żadnych problemów w życiu - powiedział kpiąco.
Też coś.
- No może się zdziwisz, ale mam. Tylko - w porównaniu do ciebie - nie stwarzam ich sobie samemu.
Sergi fuknął coś niezrozumiałego, jakiś zbitek przekleństw i wyszedł do ogrodu.
No jasne.
Jakim cudem oni się już od tylu lat przyjaźnili?

Nie minęło pięć minut, a wrócił do domu. W towarzystwie Thiago.
- Żeby nie było - uprzedził na wstępie - nie dzwoniłem do niego po ratunek. Sam przyszedł.
- No dzięki! Miłe powitanie - zaśmiał się Alcantara, po czym spojrzał na obu kumpli raz jeszcze i zapytał z wahaniem - A to co - kłótnia małżeńska?
Jakoś nikt nie kwapił się z odpowiedzią.
- Dobra, nieważne. Słuchajcie, mam sprawę. Pierwsza rzecz - macie jakieś piwo?
Standardowe pytanie właściwie. Kiedy jeszcze grał w Barcelonie to był jeden z ich rytuałów. Teraz, kiedy wrócił do kraju kończyć rehabilitację - wszystko wróciło do normalności.
Marc podał mu puszkę, więc Thiago zasiadł na kanapie i zaczął:
- Słuchajcie, sprawa wygląda tak: Julia bierze jakieś psiapsióły i spada na Kanary. A ja zostaję sam. A przecież nie będę kurwa całych wakacji spędzał w domu. Przygarniecie mnie?
- Po pierwsze: nie klnij - odpowiedział Sergi. - Czego cię w tym Bayernie uczą, co? A po drugie: bierzemy. Jak najbardziej.
- Przed chwilą ci przeszkadzało, że Muniesa nie zna Belen - powiedział dobitnie Bartra. - A to, że Thiago jej nie zna już ci nie przeszkadza?
- Ej, ej! Jakiej Belen? Czy ja o czymś nie wiem? - wtrącił się Alcantara z typową dla starych ciotek ciekawością.
- Nasz kochany Marc wymyślił sobie wzięcie na wakacje pewnej dziennikareczki - wyjaśnił mu uczynnie Roberto, po czym zwrócił się do Bartry - skoro będzie musiała poznać Muniesę, może od razu poznać też kogo innego. Ja bym jeszcze dorzucił Tello...
- Tello odpada - przerwał mu Thiago. - Niańczy bobasa, zapomniałeś już?
- A tak. Racja. To może Gomez...
- W sensie Sergi?
- No a kto?
- Nie wiem, pytam tylko. Jak już zacząłeś o tym Bayernie, to złych podejrzeń zacząłem nabierać - wytłumaczył się Marc.
- Okej. Bierzemy?
- A on nie ma wtedy przypadkiem jakiegoś ślubu czy czegoś? - przypomniał sobie Marc.
- A racja. U siostry. Dobra. Dos Santos?
- Pojechał do domu, do Meksyku. Odpada.
- Okej. Alexis?
- No teraz to dowaliłeś! - zaśmiał się Thiago. - Przecież on na zgrupowaniu siedzi. Na mundial się wybiera.
- Faktycznie. No to...
- Słuchaj - zirytował się Marc. - Czy ty musisz sobie koniecznie kogoś dokooptować?
- Przeszkadza ci coś?
- Nie, wcale. Może jeszcze Vazquez, Deulofeu albo Montoya? Całe przedszkole sobie od razu załatw, żeby się nie zdarzyło, że będziesz z nią musiał pogadać sam na sam.
- Ale śmieszne...
- Prawda?
- Ej, panowie, o co chodzi z tą dziewczyną? Czy to może jakaś sexy blondyneczka z dużymi atutami? - chciał koniecznie wiedzieć Thiago.
- Sam masz duże atuty - burknął Marc. - Chcę mu załatwić porządną dziewczynę, to się rzuca jak jakaś kobyła. A przecież sam sobie w życiu nie poradzisz, kochanieńki - zakończył słodkim głosikiem, zwracając się do blondyna.
- Spierdalaj - mruknął Sergi.
- Lecę po popkorn - poinformował Thiago. - Długo jeszcze będziecie prowadzić tę fascynującą wymianę poglądów, czy mała paczka wystarczy?
Paranoja. Paranoja w czystej postaci. Marc zaczynał mieć dość tych wakacji, choć jeszcze się nie zaczęły.

Pakowała się już od rana, ale wciąż wywalała na środek pokoju nowe rzeczy, nie mogąc się zdecydować. Bo przecież nie odważy się paradować przed tymi facetami w bikini. Z drugiej strony ciężko, żeby chodziła w golfie przy czterdziestu stopniach w cieniu.
Po co ona się godziła?
Proste - robiła sobie tym wyjazdem nadzieje. Spore nadzieje, zupełnie niepoparte żadnymi racjonalnymi przesłankami. 
Jaka idiotka.
Skompromituje siebie, skompromituje swoje zasoby finansowe, skompromituje swoją elokwencję i ogólnie wszystko.
A już naprawdę zaczynała być pewna siebie, już pożegnała się z nieśmiałością, już nie miała oporów, by podejść do obcych ludzi na ulicy i przeprowadzić ankietę, czy też odwrotnie - umówić się na rozmowę ze sportowcami znanymi na całym świecie. Była rzetelna, opanowana, kompetentna. To tylko w towarzystwie tego niedorostka wciąż trzęsły się jej ręce i drżał głos. Specjalnie go unikała, w ogóle nie rozmawiała - ani z nim, ani o nim. Łatwiej było nie myśleć o tym, jaki mały ładny uśmiech i całkiem przyjemnie zarysowane mięśnie brzucha. Taa... łatwiej. Akurat. Trudno było tego nie zauważyć, jak się wpadało na co drugi trening jego drużyny.
Ale starała się mocno. I kontaktów żadnych z nim nie utrzymywała. 
A to, że się go cholernie bała, to już zupełnie inna sprawa. 
I ona ma z nim jechać na wakacje!
Chory pomysł. Całkowicie chory.

__________

Za zaległości przepraszam, ale zaczęłam powoli nadrabiać. Mały sukces :)
Pojęcia nie mam, jak im te wakacje zorganizować. Wymkną mi się spod kontroli, to pewne. Zawsze tak robią. Ci faceci są nieznośni.

piątek, 30 maja 2014

2. Uczucie na miarę dwudziestego pierwszego wieku

Nie często zdarza się tak, że dwójka ludzi wpadnie sobie w oko - z wzajemnością. A u nich tak było. Ale tylko Belen była w stanie przyznać się do tego sama przed sobą. A właściwie - nie tylko przed sobą. Ale Sergi najwyraźniej nie był domyślny.
Nie. To niemożliwe. Nie był przecież idiotą. Rozumiał wszystko aż za dobrze.
Ale był gówniarzem - spójrzmy prawdzie w oczy. Ona wzdychała, a on miał ją, krótko mówiąc, w dupie. Więc tak, można było ich relację nazwać nie znaniem się.
Wymienili co prawda te kilkadziesiąt sms-ów, ale to przecież ona zdobyła jego numer. To nie było trudne, był kumplem jej brata, wystarczyło wejść w spis kontaktów. Ale tak, to ona zrobiła ten cały tak zwany pierwszy krok. Teraz mogła przyznać z pełną jasnością, że się narzucała. Owszem, po pewnym czasie to on zazwyczaj pisał pierwszy i każdy kolejny sms czytała z mocno bijącym sercem. Potrafił być uroczy. Szkoda tylko, że wyłącznie przez telefon. Kiedy to wszystko się zaczęło, siedział w domu ze złamaną nogą. Ale gdy wrócił do świata żywych jakoś wciąż nie miał ochoty się spotkać. A przecież jej było głupio naciskać. Kretynizm na miarę zakochanej nastolatki.
I gdyby nie dała namówić się koleżance na wyjście do tego całego klubu, to pewnie dalej trwałaby w tym idiotycznym uczuciu. A tak - sprawa rozwiązała się raz-dwa.
Bo on też tam był. Najpierw podszedł do niej i zaproponował taniec. Zakończony pocałunkiem. A godzinę później całował się już z inną dziewczyną.
I tyle. To był koniec tej znajomości, która się nawet dobrze nie zaczęła. Potem ją przepraszał, sms-ami oczywiście, ale nie była aż tak głupia.
Ot i tyle. Uczucie na miarę dwudziestego pierwszego wieku. Setka sms-ów i nic poza tym. Totalnie żałosne. Tak to jest, jak się bierze za gówniarza.
A potem tak się złożyło, że jej praca stykała ich ze sobą dość często. I za każdym razem mijali się bez słowa. Już trzeci rok pracowała w redakcji El Pais, napisała wiele artykułów i przeprowadziła mnóstwo wywiadów. Ale jeszcze nigdy z nim. Jej naczelnym człowiekiem od tekstów w przypadku braku tematów był Marc Bartra. Znała go już dobrych kilka lat, więc nie było z tym problemu. Nie było też między nimi jakiejś wielkiej przyjaźni. Ale tak, mogła na niego liczyć.
Inną sprawą było to, że jego najlepszym kumplem był Sergi Roberto.

Zgrabna blondynka przekroczyła próg drzwi ulubionej knajpki piłkarzy FC Barcelona. Marc Bartra dostrzegł ją od razu i uśmiechnął się szeroko. Podeszła do stolika, usiadła koło niego i rozpoczęli rozmowę. Była fajną dziewczyną. Nawet bardzo fajną. I może nawet zechciałby kiedyś zawrzeć z nią bliższą znajomość, gdyby nie to, że wciąż liczył na to, że ten debil się kiedyś opamięta. Głupi był i tyle.
Odpowiadał mechanicznie na pytania, myślami będąc już przy czekającej go partyjce Fify z Sergim. Już on mu nagada, oj nagada. Niech się bierze za tę dziewczynę, póki jeszcze go chce. A chce. To na pewno. Nie rumieniłaby się na jego widok, a nawet na samo wspomnienie jego imienia i równocześnie nie unikałaby go tak bardzo.
- No to dzięki. To by było na tyle.
- Spoko. Nie ma problemu. Jakby coś to wiesz, ja mogę zawsze napleść jakichś pierdół, a ty masz artykuł.
- Taa - roześmiała się. - Faktycznie dziś nie bardzo byłeś ogarnięty.
- Dobra, dobra. Partyjka Fify mnie oczekuje, więc się nie dziw.
- No tak, wszystko jasne. A mnie oczekuje wyprawa na ręczną wieczorem. Będę was tam śledzić.
- No to wyśledzisz, bo z tego co wiem Pique z Puyolem się wybierają.
- Zazdroszczę wam - powiedziała nieoczekiwanie. - Wy się wszyscy tak dobrze dogadujecie, a ja nie mam ani jednej przyjaciółki.
- Może za dużo pracujesz? - podsunął jej myśl, która nawiedzała ją już od dłuższego czasu. Nie do końca w tej formie, ale gdzieś w głowie kłębiło się przekonanie, że proporcje i priorytety życiowe ma mocno zachwiane. A zaczęło się już w dzieciństwie. Gdy rozwiedli się jej rodzice. To przecież oczywiste, że skoro wychowująca ją matka miała ją w głębokim poważaniu, nabrała wrażenia, że tak po prostu ma być. Liczy się kariera zawodowa i niewiele poza tym. Z ojcem było jeszcze lepiej. Widywała się z nim raz na miesiąc - a potem jeszcze rzadziej. Najwyraźniej nie miał potrzeby utrzymywać kontaktu z jedyną córką.
- Może - odpowiedziała cicho i spuściła wzrok zakłopotana.
- Belen - Marc zmusił ją do spojrzenia na niego - zrób coś szalonego.
Otworzyła szeroko oczy, a zaraz potem parsknęła śmiechem.
- Niby co?
- Jedź z nami na wakacje.
- Słucham?!
- Myślę, że dla ciebie to będzie wystarczająco szalone.
- Błagam cię...
- Cykasz się jechać z bandą facetów na Majorkę?
- To znaczy z kim? - zapytała, bo to miało tak naprawdę kluczowe znaczenie.
- To znaczy ja, Roberto i Muniesa.
- Trzech to nie banda. Ale i tak nie jadę.
- No widzisz, taka właśnie jesteś.
- Jaka?
- Boisz się.
Oczywiście, że się bała. Wielu rzeczy. A najbardziej perspektywy wyjazdu na wakacje z Sergim Roberto.
- Nie.
- To czemu nie chcesz jechać?
- Nie dostanę urlopu.
- Akurat. Od początku pracy w El Pais jeszcze nie byłaś na żadnym. 
No dobra. Jej argument był kaleką. 
- Okej. Masz rację.
- To jedź. Przecież nic ci nie zrobimy.
Roześmiała się.
- Teraz dopiero zaczynam się bać.
- To jak?
Westchnęła. Będzie tego żałować.
- A jeśli się zgodzę?
- To będzie niezła zabawa.
- No to będzie.
- Dobrze rozumiem?
- Dobrze.
Marc zatarł ręce. Oj, pobawi się on w swatkę. 
__________

Czuję, że zawiodłam tym rozdziałem. I jego długością również. 
Obiecuję Wam, że wszystkie zaległości u Was ponadrabiam. Tylko dajcie mi troszkę czasu :)

piątek, 16 maja 2014

1. Tamto się nie liczy

Nie każdy dzień w redakcji El Pais obfitował w nadzwyczajne emocje i niespotykane wydarzenia. Czasem było zwyczajnie nudno. Zdarzało się, że Belen spędzała cały dzień przy biurku, porządkując materiały i uaktualniając różne dane na stronie internetowej.
Tak, jak tym razem. 
Kiedy uporała się już z wyznaczonymi sobie zadaniami, wskoczyła na chwilkę na Tumblra - tak, tak, pełen profesjonalizm. I pierwszą rzeczą, jaka pojawiła się na ekranie był napis Zmarł Tito Vilanova.
O Boże. 
Czyli jednak.
A jeszcze kilka dni temu rozmawiała z jego synem. Było źle, ale nie poddawali się.
Zadzwonił jej telefon. Nie miała nawet siły odebrać. Siedziała, zupełnie otępiała, z wzrokiem utkwionym gdzieś daleko, poza redakcyjnym gabinetem. Telefon zadzwonił drugi raz.
- Halo - powiedziała zachrypłym głosem.
- Belen? - usłyszała głos naczelnego. - Vilanova zmarł. Zamieść, proszę, tę informację na stronie.
- Tak jest - tylko tyle była w stanie odpowiedzieć.
Wystukała kilka zdań na klawiaturze i znów popadła w poprzednie odrętwienie. Nie mogła w to uwierzyć.

Ta informacja spadła na nich jak grom z jasnego nieba, oczywiście, że tak. Jasne, Tito był chory, owszem, ale przecież walczył, nigdy się nie poddawał, chciał żyć. Tak jak Abi. A Abi przecież dał radę. Inna sprawa, jak potem potraktował go Rosell... I choć Carles po ostatniej wizycie w szpitalu kręcił tylko głową i ciężko wzdychał, nie chcieli dopuścić do siebie myśli, że Tito mógłby umrzeć.
A jednak.
Przerażające.
To tak, jakby jego tata miał teraz umrzeć. A nawet wcześniej.
Boże drogi.
Jakiś absurd po prostu.
Włożył najlepszy garnitur, uczesał się i zszedł na dół. Był tego dnia u rodziców, chciał im pomóc przy domu - a  zresztą - może to wcale nie to, im wcale nie była potrzebna pomoc, to oni byli potrzebni jemu. Musiał mieć pewność, że dobrze się czują, że wszystko z nimi w porządku.
- To ja idę - poinformował mamę, stając w drzwiach kuchni.
- Dobrze. Boże, jaki ty już jesteś dorosły - uśmiechnęła się. - Jak latacie w tych swoich gaciach po boisku, to tego tak nie widać. A jak ubierasz garnitur, to normalnie jakieś nowe wcielenie Brada Pitta. Albo innego Toma Cruise'a.
- Oj, mamo...
- No co?
- Nic. Kocham cię - powiedział, ale głos lekko mu zadrżał.
- Wiem, wiem - przytuliła go mama.
Był od niej o głowę wyższy, ale przecież zawsze zostanie jej dzieckiem, jak ciągle powtarzała. Pocałowała go w czoło i kazała iść. 
- Nie wypada się spóźnić na pogrzeb - dodała na koniec, dobitnie przypominając mu, dlaczego od trzech dni chodził taki przybity i zachowywał się zupełnie inaczej niż zazwyczaj.

Pod katedrą czekał na niego Marc (i pierdyliard fotoreporterów). Większość piłkarzy i zapewne wszyscy działacze byli już w środku.
- Idziemy? - zapytał tylko Marc.
- Idziemy - potwierdził Sergi.
I poszli.

To było coś okropnego. Ta zgraja paparazzi, czyhająca na każdy, nawet najdrobniejszy ruch piłkarzy. Zresztą, mogli siedzieć zupełnie nieruchomo - wcale im to nie przeszkadzało. Wnętrze katedry non-stop rozjaśniało się dziesiątkami fleszy, jakby permanentnie błyskały tam pioruny. Belen miała dość. To nie był pogrzeb, tylko jakaś profanacja. Spojrzała na rodzinę Tito - ledwie się trzymali. Potem na władze klubu - Zubizarreta ocierał ukradkiem łzę. Piękne mam urodziny - pomyślała. Bo rzeczywiście, jeszcze nigdy nie obchodziła ich na pogrzebie, sama zresztą ledwo powstrzymując się od płaczu. 
Kilkadziesiąt minut później wyszła na zewnątrz. Nie miała zamiaru, wzorem innych dziennikarzy, narzucać się teraz piłkarzom, albo co gorsza - rodzinie Tito.
Ruszyła do domu przez pobliski park. Było cicho, ciemno i spokojnie. Przysiadła na ławce.
- No to wszystkiego najlepszego - powiedziała sobie i zaśmiała z politowaniem. 
Tak... Stuknął dwudziesty czwarty roczek. A u niej wciąż żadnego faceta na horyzoncie. Tak to jest, jak się najpierw chce za bardzo, a potem odpuszcza totalnie. Zresztą nieważne. Było, minęło.

Wracali powolnym krokiem, prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiając. Bo też i o czym? Samochody zostawili kawałek stąd, ale nawet im się nie spieszyło. Przynajmniej teraz mieli chwilę spokoju, bez tych wszystkich upierdliwych pseudodziennikarzy. Szli parkową alejką, mijali ich tylko co jakiś czas właściciele psów, którzy wyszli na spacer ze swoimi czworonogami. Marc kręcił niedowierzająco głową. Więc to był ten sam Sergi, co jeszcze kilka dni temu? Wiecznie uśmiechnięty, niezrównoważony i potrzebujący ciągłego nadzoru? Teraz szedł zamyślony, z rękami w kieszeniach spodni, kopiąc jakiś kamyk. 
Sam Roberto wcale nie zdawał sobie sprawy z tego, że stał się przyczyną zaniepokojenia przyjaciela. Był zwyczajnie przygnębiony. No dobrze, może bardziej niż po przegranym meczu, ale i też skala wydarzenia była nieporównywalnie większa. Kiedy weszli w bardziej ocienioną część parku, a może po prostu wyposażoną w mniejszą ilość latarni, zobaczył jakąś dziewczynę siedzącą na ławce. Kiedy podeszli bliżej - rozpoznał w niej Belen Rodriguez. Ona zapewne też była w kościele - ubrana na czarno i w nastroju chyba nie lepszym niż on.
- Cześć - odezwał się Marc.
- Cześć - uśmiechnęła się nieznacznie.
- Byłaś na pogrzebie - bardziej stwierdził, niż zapytał Bartra. - Odwieźć cię do domu?
- Nie, dziękuję - jej odmowa była krótka, ale stanowcza.
- Na pewno? Już późno.
- Tak. Dziękuję.
Cały czas rozmawiała z Bartrą. Na Roberto nie spojrzała ani razu. Zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział też, że nie robił nic, by to zmienić. Dosłownie nic. Traktował ją jak powietrze. A ona jego. Już od dawna. A patrząc obiektywnie - właściwie od zawsze. No, może z jedną krótką przerwą.
- Sergi, to nie jest normalne, że wy ze sobą nie gadacie - wypowiedź Bartry brzmiała jak zarzut.
- Daj spokój. Przecież ja jej nie znam.
- Tak... W ogóle się nie znacie. W ogóle.
- Tamto się nie liczy.
- Jasne. I powiedz mi jeszcze, że nie żałujesz.
- Jak mam żałować czegoś, czego nie było?
__________

A więc zaczynamy. A w sobotę - po mistrzostwo :)

piątek, 9 maja 2014

Prolog


Cause you only need the light when it's burning low
Only miss the sun when it starts to snow
Only know you love her when you let her go
Only know you've been high when you're feeling low
Only hate the road when you're missing home
Only know you love her when you let her go
And you let her go


Miał, chociaż o tym nie wiedział?
Nie. Mógł mieć. Ale nie chciał. Nie tak do końca. Nie tak prawdziwie. 

Nie wiedział, co utracił? 
Zdecydowanie. To nie było istotne.

Nie miał, a utracił? 
Tak.

To tak można? 
Owszem.

Szansa na naprawę? 
Szansa jest zawsze. Ale trzeba ją umieć wykorzystać.

Tylko - czy to jeszcze ma sens?



...nadie me dijo que el destino daba esta oportunidad...


__________

Wreszcie się ogarnęłam i zabrałam za to opowiadanie.
Ostatnio mam chyba tendencję do dziwnych prologów.