poniedziałek, 18 sierpnia 2014

6. Jak na mój gust, to ona się dusi ze śmiechu

A jednak byli małymi dziećmi. Wszyscy. Nie tylko Sergi - wedle opinii Bartry.
- Dziś idziemy do wesołego miasteczka - oznajmił Thiago przy śniadaniu. - Ja się muszę odstresować przed oświadczynami.
- Żebyś tylko nie puścił pawia - mruknął Roberto.
- Dobra, dobra. Przygotujemy sobie eleganckie reklamóweczki jednorazowe i jazda na diabelski młyn. - opracował jakże fantastyczne rozwiązanie Thiago. - A tak w ogóle opowiadałem wam kiedyś, jak byłem na wycieczce w podstawówce i mój kumpel jadł rano ogórka i popił go mlekiem i potem w autokarze...
- Thiago! - huknął ostrzegawczo Bartra.
- No co? Po prostu sensacje w żołądku miał. No to dostał siateczkę, nie? A siateczka była dziurawa...
- Okej! Wiemy już, co było dalej - przerwał Sergi.
- ... i dlatego wszystko sobie pociekło po podłodze. Do samego końca autokaru - zakończył triumfalnie Alcantara.
- Jak w tej chwili się nie zamkniesz, to zaraz tobie coś pocieknie - warknął Roberto, spoglądając ukradkiem na Belen. Co ta dziewczyna sobie o nich pomyśli, Boże drogi. 
- No oczywiście. Po co od razu taka brutalność? Przecież ja już skończyłem. Poza tym - czy ktoś jest zniesmaczony? No ja kandydatów nie widzę. Muniesa wpieprza kanapeczkę aż miło - to był akurat fakt. Kiedy ten człowiek był głodny nic innego go absolutnie nie interesowało. - A Belen... Cóż, Belen - co ty właściwie robisz?
Bartra przyjrzał się jej uważnie i ogłosił tonem znawcy:
- Jak na mój gust, to ona się dusi ze śmiechu.

To nie było normalne.
Znaczy wróć. Właśnie było.
I to było w tym wszystkim nienormalne.
Bo ich relacje stały się nagle, w ciągu kilku dni, może tygodnia, tak absolutnie zwykłe, sympatyczne, a zarazem uroczo nieśmiałe, że odbiegały od poprzedniej normy naprawdę znacząco.
Czy raczej - całkowicie.
Nawet teraz - po prostu sobie szli. Ramię w ramię. Po chipsy. Tak. Zdrowa dieta sportowców. Bo się panom zachciało oglądać Pretty Woman. Naprawdę. Uznali, że po wyprawie do wesołego miasteczka muszą się odstresować. No bywa.
Wracając, Belen i Sergi rozmawiali - a raczej dyskutowali (mocno żywiołowo) o Formule 1. To wszystko było winą zasługą Bartry i oboje świetnie zdawali sobie z tego sprawę. Już tyle razy aranżował im spotkania sam na sam - pod naprawdę najgłupszymi pretekstami (Ej, zanieś Belen ten długopis. Boli mnie noga. Nie, ona tu nie przyjdzie. Tak, bardzo jest jej potrzebny), że właściwie nie mieli innego wyjścia i musieli nauczyć się rozmawiać i przebywać w swoim towarzystwie.
- I zobaczysz, że Alonso wygra! Zobaczysz! - stwierdziła autorytarnie Belen, w zasadzie kończąc tym - jakże mocnym - argumentem ich dyskusję. Sergi mimo wszystko chciał coś dopowiedzieć, ale zauważył, że Belen nagle przystanęła. A raczej stanęła tak, jakby ją po prostu wcięło.
Roberto rozejrzał się po parku. Niczego nadzwyczajnego tu w zasadzie nie było. Kilka drzew, jakieś ławki, całująca się para, kobieta w ciąży i dziadek z psem. No więc bez przesady. Aż tak niecodzienny widok to to nie był.
- Belen? - powiedział cicho. - Co się dzieje? 
Ale dziewczyna nie odpowiedziała nawet najdrobniejszym gestem. Jakby go zupełnie nie słyszała.
- Hej! - potrząsnął ją delikatnie za ramię.
Wreszcie na niego spojrzała.
- Tak?
- Co się dzieje?
Belen wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. Ale to właściwie nie był szczery uśmiech. Raczej wymuszony grymas twarzy.
- Nic. To tylko moja mama. 
Sergi jeszcze raz rozejrzał się po parku.
- Ta w ciąży? - zapytał wreszcie.
- Otóż to.

Następnego dnia siedzieli wszyscy na plaży. To znaczy siedziała tylko Belen. Panowie robili z siebie idiotów, rzekomo grając w piłkę lub pływając w morzu, jednocześnie przyciągając bardzo mocno wzrok płci przeciwnej w przedziale wiekowym 16-30. A może i szerszym.
A Belen siedziała na kocu. Podciągnęła nogi pod brodę, oplotła je rękami i oparła czoło na kolanach. I było to zachowanie tak inne od zwyczajnego, że w końcu musiało zwrócić uwagę chłopaków.
- Hej - usłyszała nad sobą głos Thiago. Podniosła głowę. - Czemu ty, złociutka, nie przemierzasz kilometrów brzegiem morza, co?
- A tak jakoś. Nie mam siły - bo rzeczywiście tak było. Nie mogła się zmotywować nawet do ulubionych spacerów.
- Ojej - Thiago usiadł koło niej. - Poczekaj, a może ty masz okres, co? Bo jak Julia ma okres, to też nie ma na nic siły. Ale chwila, ona jeszcze przy okazji na wszystkich warczy. A ty jakoś nie.
- Bo ja nie mam okresu.
- Hmm... A nie powinnaś przypadkiem mieć? - zapytał Thiago tonem mocno sugerującym pewne kwestie.
- Ej, ej - Belen zaśmiała się mimo woli - Nie. Nie powinnam.
- No ja tam myślę, że ewentualny chętny na zakłócenie częstotliwości twojego kresu - tak załóżmy na przykład na jakieś dziewięć miesięcy - by się znalazł. 
- Tak? - Belen uniosła wysoko brwi, ledwo co nie wybuchając śmiechem.
- Oczywiście. Weźmy Roberto. Spójrz ty na niego, no spójrz. Przecież on mnie zaraz zabije. A ciebie dla odmiany to by pożarł wzrokiem. Taka sytuacja.
- Oj, Thiaguto, Thiaguto... - Belen zaczerwieniła się po czubki uszu.
- No co? Zresztą gdyby nie Julia...
- To co?
- To sam bym się tobą chętnie zajął.
Belen wybuchnęła śmiechem.
- Ty już lepiej nic nie mów.
- No co? - obruszył się Thiago. - Chyba po prostu lubię blondynki.

Chyba najciekawsze w tym całym wyjeździe było to, że - choć zbliżał się do końca - tego dnia dopiero pierwszy raz wybrali się na imprezę do klubu. Ciągle chodzili na plażę, na piwo, oglądali mecze, a nawet byli w wesołym miasteczku. I to najbardziej utwierdzało Belen w przekonaniu, że wybrała się na wakacje z bandą idiotów. 
- Wiesz co, Belen - zaczął Marc, odprowadzając dziewczynę do loży, po dobrych kilkunastu minutach spędzonych na parkiecie - ty dziś naprawdę za ładnie wyglądasz.
- Za ładnie? - uśmiechnęła się.
- Tak - potwierdził Bartra. - Zdecydowanie. Jak tak dalej pójdzie, to wszyscy będziemy za tobą latać. Nie tylko Roberto.
- To akurat twoja wina - odpowiedziała, zarumieniona. - Niedługo nas do jednego pokoju wpakujesz.
- A chciałabyś? Ała! Nie z łokcia! - odpowiedział ze śmiechem Bartra, równocześnie łapiąc się za żebra.
- Nie, nie chciałabym. Ty, widzisz tę dziewczynę?
- Którą?
- No tę tutaj.
- Tę?
- Tak. Zagadaj do niej.
- Co?! 
- No ładna jest przecież.
- Ymm... - Marc podrapał się po głowie. 
- No proszę cię. Chyba się jej nie boisz.
- Ja? W życiu.
I tym prostym sposobem pozbyła się go na resztę wieczoru.

Drinki piło się dobrze. Łatwo wchodziły, jeden za drugim. A im więcej ich piła, tym jaśniejszy przegląd sytuacji tworzył się w jej głowie. Mama była w ciąży. Z kim? Na pewno nie z ojcem. Skoro rozstali się dwadzieścia lat temu, chyba nie poczuli teraz nagłej potrzeby powrotu do siebie. Już na samą myśl o tym maleństwu, które miało się urodzić, szczerze mu współczuła. Jej mama nie została stworzona do roli matki i Belen mogła się pod tym podpisać rękami i nogami. Jej brat zresztą też.
Przyszedł Sergi.
- Jejku, dziewczyno, ile ty tego już wypiłaś?
- Wystarczająco - burknęła.
- No ja myślę, że wystarczająco. Chodź na zewnątrz, jakiegoś powietrza trochę złap.
- Nie chcę.
- Wiem, że nie chcesz. Chodź - Roberto pociągnął ją za rękę w stronę wyjścia.
- Ej! Zostaw mnie! - broniła się jeszcze nieudolnie Belen, ale na nic zdały się jej wysiłki. - Zimno mi. - dodała, gdy chłodny wiatr owionął jej gołe plecy. - A ty nawet nie masz marynarki, żeby mi dać i żeby było jak w tych pieprzonych komediach romantycznych.
- Nie mam - przyznał Sergi. - I z nami bynajmniej nie jest jak w komedii romantycznej.
- A przez kogo niby, co? - Belen dźgnęła go palcem w tors. - Przez kogo?
- Tak, wiem. Wiem, przez kogo.
- Super. Ale dalej mi jest zimno. Chcę iść do środka.
- Jesteś pijana.
- Nie jestem pijana. Zresztą tutaj szybciej nie wyrze... wy...sześ....wieję.
- Taa...
- Słuchaj, odczep się ode mnie, okej? Miałam ciężki dzień, może być? To nie ty spotykasz swoją matkę po pięciu latach i to na dodatek w ciąży.
- Po pięciu latach? - powtórzył Roberto z niedowierzaniem.
- Tak. Po pięciu. Umiem jeszcze liczyć. Luisa nie widziałam osiem lat, a ojca piętnaście. Super, nie?
- Nie widziałaś się ze swoim bratem osiem lat? 
- Dokładnie. Nie dziwię mu się, że wolał wyjechać do szkoły z iner... inter...natem na drugim końcu kraju niż siedzieć w domu ze mną i matką. Też bym wolała. Ale że ty tego nie wiedziałeś? Jego najlepszy kumpel? - zapytała z wyraźna ironią w głosie.
- Belen, proszę cię. Czy ty utrzymujesz kontakt ze wszystkimi znajomymi z podstawówki?
- Nie - odpowiedziała nad wyraz zgodnie i nagle dodała - jedźmy już stąd, dobrze? Bo albo cię uderzę, albo pocałuję. A nie wiem, co gorsze.
Sergi patrzył na nią szeroko otwartymi oczami.
- Ja wiem, co gorsze - szepnął wreszcie, po czym zbliżył się do niej z wahaniem i pocałował. 
A wtedy nagle całe wahanie zniknęło.
__________

Boże drogi, jacy oni są rozmemłani. Wkurza mnie to. Zabójczych sobie bohaterów wykreowałam, nie ma co. 


się Pique załapał :)