piątek, 10 lipca 2015

12. Przyjaciele to dobry wynalazek

- Coś się dzieje?
Coś się dzieje? Dobre pytanie. Sergi sam chętnie by się dowiedział. Ale niestety. Odpowiedzi nie był w stanie udzielić mu nikt. No może jedna osoba. Tylko, że ta osoba po prostu zniknęła. Ze trzy tygodnie temu.
Wzruszył ramionami, kopiąc w leżącą na ziemi butelkę z wodą. Szatnia była już pusta, pozostali w niej tylko on i Marc Bartra.
- Aha. Widzę, że prędzej bym się dogadał z pięciolatkiem.
Sergi nawet nie spojrzał. Wciąż siedział w samych gaciach, w postawie, która zasadniczo sugerowała, że ma zamiar spędzić tak resztę życia.
- Jak sobie chcesz - wzruszył ramionami Marc. - Jak ci się odmieni, księżniczko, to wiesz, gdzie mnie szukać.
Po wyjściu Bartry Sergi wyciągnął telefon i po raz kolejny spróbował zadzwonić do Belen. Spróbował. Tak, dobre określenie.
Znów nie odebrała.
Ręce mu po prostu opadły. Naprawdę go zostawiła? Po prostu z dnia na dzień? No do cholery, w to uwierzyć nie mógł. Ona przecież taka nie była. Zresztą, tu wydarzyło się coś znacznie więcej. Nie tylko zerwała z nim kontakt. Ona po prostu zniknęła. Wyjechała. Gdzieś. Pracę też rzuciła. I też z dnia na dzień. A przecież tak obawiała się, że nie znalazłaby innej.
Zmieniły jej się priorytety życiowe czy jak?

Włóczył się po mieście cały wieczór. Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wszystko mu ją przypominało. Ławka w parku, krzesełko na trybunach, sweterek, który kiedyś u niego zostawiła. Tak naprawdę czepiał się tego kawałka ciucha, jak ostatniej deski ratunku. To było właściwie jedyne, co mu po niej pozostało.
Jakby co najmniej umarła.
Boże, jakie głupie myśli mu przychodziły do głowy!
Poszedł do niej. Po raz kolejny. Właściwie codziennie dobijał się do jej mieszkania, w nadziei, że wreszcie mu otworzy. Tylko, że przecież jej tam nie było.
Postał pod drzwiami dziesięć minut, potem posiedział na schodach kolejne piętnaście. I ruszył na dół. Tyle. Wyciągnął telefon i znów do niej zadzwonił. A ona znów nie odebrała.
Odebrał za to Bartra.
- Co jest, chcesz pogadać? - usłyszał już na wstępie słowa kumpla.
- A masz coś, czym się można upić?
- Załatwi się.
Uśmiechnął się blado na te słowa. Przyjaciele to dobry wynalazek. 
Dotarł do domu Bartry po kilkunastu minutach.
I minął się w drzwiach z jakąś brunetką.
Przynajmniej temu się układa.
- Cześć - mruknął na powitanie.
- No hej - odpowiedział Marc i dodał po chwili - czy ty żyjesz?
- Jak chodzę, to chyba żyję - burknął Sergi.
- Hmm... Chyba - powtórzył z powątpiewaniem Marc. - Co się dzieje?
Roberto usiadł na kanapie w salonie, wzdychając głęboko, a tymczasem na ławę wyjechała butelka o wiadomej zawartości.
- Chodzi o Belen - powiedział wreszcie blondyn.
- Wiedziałem! - stwierdził z satysfakcją Bartra.
- Jakżeś taki, kurwa, mądry, to mi powiedz, gdzie ona jest?! - wybuchnął Sergi.
- Ej, ej... spokojnie.
- Ja już nie mogę spokojnie, rozumiesz? Ona zniknęła. Nie ma jej po prostu. Nie odbiera ode mnie telefonów, nie odpisuje na maile, esemesy...
- Byłeś u niej w domu?
- Ty mi, kurwa, nie zadawaj takich kretyńskich pytań! Od trzech tygodni tam łażę dzień w dzień.
- Przepraszam... - stropił się Marc. - Skąd miałem wiedzieć... Ale ona... yyy ten... zerwaliście?
- Nie! - zaprzeczył momentalnie Sergi, po czym uściślił. - A przynajmniej ja nic o tym nie wiem.
- Może Belen ma inne zdanie na ten temat, tylko boi ci się o tym powiedzieć, czy coś?
- No ja cię błagam. I dlatego nie ma z nią żadnego kontaktu? - Roberto pokręcił z niedowierzaniem głową. - Na dodatek zwolniła się z pracy.
- Skąd wiesz?
- Informacja z pierwszej ręki. Byłem tam i rozmawiałem z jej szefem - wytłumaczył Sergi, wstając i podchodząc do okna.
- O kurde. Fakt, nie widziałem jej już dłuższy czas, ale myślałem, że się na jakiś urlop wybrała, czy coś...
- Na jakiś dożywotni chyba...
- Ej! - krzyknął nagle Marc. - A może ona poszła do klasztoru?!
Sergi odwrócił się w jego stronę i popukał w głowę. Chociaż właściwie...
- Ja pierdolę...
- No co?
- Ja już chyba jestem w takim stanie, że mogę uwierzyć we wszystko - stwierdził bezradnie, siadając na powrót w fotelu.
- Albo może na jakieś medytacje się wybrała... Wiesz, kwitnące kwiaty lotosu i te sprawy... - snuł domysły Marc.
- Proszę cię, ty już nic nie mów...
- Staram się pomóc przecież - bronił się Bartra.
Sergi westchnął głęboko.
- Liczą się dobre chęci, wiem.
- Właśnie. A wiesz co - wpadłem na jeszcze jeden pomysł.
- Już się boję... - mruknął Roberto.
- Przestań. To jest akurat idealne rozwiązanie.
- No?
- Wynajmij detektywa - powiedział Marc.
Sergi uniósł brwi, patrząc podejrzliwie.
- Czy to nie jest przypadkiem zabieg z filmów o Sherloku czy czymś takim?
- A ja nie wiem, z czego to jest zabieg. Ale słyszałem, że skuteczny.
- Mhm... No i co taki detektyw miałby niby zrobić?
Marc podrapał się po głowie w głębokim zastanowieniu.
- No nie wiem, znaleźć Belen?
- No dobra, ale jak oni to robią? W sensie jak tych ludzi znajdują?
- A skąd ja to mam wiedzieć - wzruszył ramionami Marc. - Ważne, że skutecznie.
- Może i tak - zgodził się Sergi. - Ale ja nie znam żadnego detektywa.
Bartra popatrzył na niego z politowaniem.
- A internet znasz?
- No i co - myślisz, że jak taki koleś się ogłasza w internecie, to potem go nikt na ulicy nie pozna?
- Nie wiem - wkurzył się Marc. - Wymyśl, kurwa, coś lepszego, jak ci się to nie podoba. Wszystko nie tak. Klasztor - nie, lotosy - nie. A może w ciąży jest, co? Przestraszyła się i zwiała?
- Po co miałaby zwiewać? - zastanowił się Sergi. - Zresztą - westchnął. - Nawet jeśli by była, to na pewno nie ze mną.
- A skąd ty jesteś taki pewny?
Sergi popatrzył na kumpla z politowaniem.
- A wiesz, skąd się biorą dzieci?
- Nie masz głupszych pytań w zestawie?
- Jak żeś taki wyedukowany, to się domyśl, czemu jestem pewien - burknął Sergi.
Marc zastanowił się i po chwili otworzył szeroko oczy ze zdziwienia.
- To wy nie...
- Nie.
- No dobra... Ej! - Marc wpadł na kolejny pomysł. - To jak nie z tobą jest w ciąży, to tym bardziej zwiała. No wiesz, głupio jej się było przyznać do zdrady.
Sergi wziął głęboki oddech i policzył do pięciu.
- A kto mówi, że ona w ogóle jest w ciąży.
- Ja - uśmiechnął się Bartra. - Znaczy sorry...
- Ona taka nie jest, czaisz?
- No... no w sumie tak.
- No.
Zapadła cisza, przerywana tylko westchnięciami Roberto.
Ale w tę uroczą symfonię postanowił w końcu wkroczyć Bartra.
- Słuchaj - zaczął. - Jak już sobie tak rozmawiamy... o kobietach to hmm... poznałem kogoś.
Sergi uśmiechnął się blado. Tak to nie wiadomo jaki znawca, a jak przychodzi co do czego, to ciężko mu jedno zdanie o tej dziewczynie zbudować.
- I...?
- I ma na imię Melissa. I jest dziennikarką.
Uśmiech Roberto nieznacznie się powiększył.
- Widzę, że mamy podobny gust.
- No niekoniecznie. Bo na tym jej podobieństwa z Belen raczej się kończą. Meli jest brunetką i jest wyższa, i chyba szczuplejsza, i w ogóle jest cudowna - Bartrze zaświeciły się oczy.
Sergi zakaszlał.
- Mam nieodparte wrażenie, że zaczynasz mi obrażać dziewczynę.
- O pardon - zreflektował się Marc. - Nie miałem takiego zamiaru.
Sergi wzruszył obojętnie ramionami.
- Właściwie jakie to ma jeszcze znaczenie. Nawet nie wiem, czy my jeszcze razem jesteśmy.

Sugestie Bartry była idiotyczne. Wszystkie po kolei. To absolutnie nie ulegało wątpliwości.
A jednak Sergi po powrocie do domu spędził dobre kilkadziesiąt minut na analizowaniu rozmowy z kumplem.
Włączył komputer i wstukał w wyszukiwarkę to magiczne hasło prywatny detektyw barcelona. A zaraz po wyświetleniu wyników westchnął, zdając sobie sprawę, że Belen zapewne w Barcelonie nie ma. No dobrze, jednak nikt nie wrzucał tu zdjęć ani nazwisk. Pełne zachowanie ostrożności. Czy drożej znaczy lepiej? Ceny były istotnie bardzo zróżnicowane. Ale chrzanić to. Forsa nie gra roli. Nie mógł przecież tak po prostu się poddać.
Kiedy podjął ostateczną decyzję była już prawie trzecia w nocy. Spisał numer telefonu, obiecując sobie, że zadzwoni jutro. Chyba już naprawdę nie miał nic do stracenia.
__________

Było okropnie, obrzydliwie słodko, więc wystarczy. Powoli zbliżamy się do końca.