piątek, 18 września 2015

15. Kiedy będzie moja kolej?

Gijon.
To już nie miała gdzie uciekać? Zimniejszego miejsca się w Hiszpanii nie dało znaleźć?
Sergi naciągnął kaptur na głowę, przedzierając się do przodu w strugach deszczu i potwornej wichurze. Chyba Bóg go opuścił, że postanowił się tu udać w samej bluzie. Jego kataloński organizm nie był przyzwyczajony do takich sensacji.
W kółko powtarzał w myślach adres podany mu wczoraj wieczorem przez Miguela - Calle de Santiago 17, idąc właśnie tą uliczką i oddalając się coraz bardziej od cywilizacji. Samochód zostawił już kilkadziesiąt metrów wcześniej, zdając sobie sprawę z tego, że zwyczajnie ta wiejska ścieżyna nie nadaje się dla tego pięknego maleństwa.
Liczył numery domów, które mijał - 21... 20... 19... 18...
17.
Stanął przed lichą drewnianą chatką za zakrętem dróżki, otoczoną drzewami, krzakami i wszelkim innym zielskiem.
Rany boskie.
To wyglądało jak żywcem wyjęte z epoki.
Z epoki średniowiecza.
Chociaż nie, wtedy chyba używali już jakiegoś kamienia. A może i nie. Nigdy nie był zbyt dobry z historii. Ani z matematyki i geografii. Właściwie z niczego nie był dobry. Tylko gra w piłkę mu w miarę wychodziła.
Poprawił kaptur i podszedł do drzwi chatki. Zawahał się przez uderzeniem kołatką. Kołatką! Nie żadnym dzwonkiem, brzęczkiem czy jak to nazwać. Prawdziwą kołatką.
Czuł coraz mocniejsze bicie serca. Czyli to już? Znalazł ją? Czy za chwilę otworzy mu drzwi, da w twarz i powie, żeby uciekał, bo ma go dość? Bo zaczyna życie pustelnika i żaden facet nie jest jej do tego potrzebny? A może uśmiechnie się delikatnie i pochwali za to, że wreszcie ją odnalazł? Że to była próba jego uczucia?
Sergi czuł, że dłużej tego nie wytrzyma.
Zakołatał dwukrotnie w drzwi.
Minęło kilkadziesiąt sekund, może minuta, wypełniona okrutnym oczekiwaniem w towarzystwie bezlitosnych podmuchów wiatru, uderzających go kroplami deszczu prosto w twarz.
Wreszcie drzwi się otworzyły i pojawiła się w nich... stara, niska kobieta.
Jezus Maria, czy to była jakaś okrutna baśń i jego Belen zamieniła się... Sergi poczuł, jak kręci mu się w głowie,
- Słucham, synku? - zapytała tymczasem babuleńka, spoglądając na niego podejrzliwie.
- Dzień dobry, szukam... czy mieszka tu... przypadkiem... - jąkał się Roberto.
- Słucham? Głośniej mów, dziecko, bo aparatu na uszy nie ubrałam.
- Szukam Belen Rodriguez! - wrzasnął Sergi nieszczęśliwie.
- Och! - powiedziała tylko kobieta i zatrzasnęła mu drzwi przed nosem.
Poczuł się jak totalny idiota. Czego mu ten Socorro naopowiadał? Przyłożył ręce do twarzy, czując, jak do każdej komórki jego ciała dostały się już krople. Nie wiedział tylko, czy był to deszcz, czy może łzy.
Kiedy odwrócił się zrezygnowany, drzwi za nim znów otworzyły się ze skrzypieniem.
- Niech wejdzie - usłyszał głos tej małej pomarszczonej babci.
Skorzystał z jej zaproszenia, brzmiącego raczej jak polecenie, i przestąpił próg domku, lekko się przy tym schylając. Kobieta była od niego mniejsza o połowę, więc samo przez się rozumiało się, że nie potrzebowała tak wysokich drzwi.
Zaprowadziła go do kuchni, pachnącej intensywnie ziołami i głównie nimi przystrojonej - jak zapewne cały dom. Już na pierwszy rzut oka widać było, że babuleńka była typową, książkową zielarką. Kazała mu usiąść przy ogromnym starym stole i postawiła przed nim kubek parującej herbaty.
- Niech pije - zarządziła. - Potem będziemy rozmawiać.
Przyglądała mu się intensywnie przez cały czas picia tych paskudnych ziółek.
- Czy mogę chociaż wiedzieć... - zaczął Sergi.
- Wypił? - przerwała mu kobieta. - Nie? To niech pije. Przynajmniej kataru nie dostanie.
Dokończył picie naparu jak najszybciej, parząc sobie język. Chciał się dowiedzieć, czy Belen tu w ogóle jest. Na cholerę mu były te ludowe przepisy na przeziębienie?
- Skończyłem - oznajmił, odstawiając kubek na stół.
- Dobrze - zaaprobowała babcia. - Czyli mówi, że kogo szuka?
- Belen... Rodriguez - powiedział powoli, niepewnym głosem.
- Po co? - dopytywała staruszka.
- Bo... bo... - jąkał się Sergi. No naprawdę, głupszego pytania już nie mogła mu zadać. - Bo ją kocham - dokończył rozpaczliwie.
Babuleńka spojrzała na niego o wiele przyjaźniej i uśmiechnęła się lekko.
- No, zobaczymy - powiedziała tajemniczo, opuszczając pomieszczenie. Równocześnie z jej oddalającymi się krokami, Sergi usłyszał jakiś zduszony jęk.
Serce zabiło mu mocniej. O wiele mocniej. Po prostu czuł, że zaraz wyleci mu z klatki piersiowej.
Wstał, wpatrując się w wejście do kuchni. Minęło kilka sekund, chyba najdłuższych w jego życiu.
A potem w drzwiach pojawiła się Belen.
Blada, szczupła, w rozciągniętych ubraniach i chustce na głowie.
Wpatrywał się w nią, nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku.
- Co tu robisz? - zapytała wreszcie, unikając jego spojrzenia.
Dopiero wtedy jakby go odblokowało. Mrugnął dwa razy i odezwał się.
- Szukam cię.
- Niepotrzebnie - odpowiedziała ona.
Poczuł się jak idiota. A więc ona uciekła, nie widzieli się trzy miesiące i teraz wszystko, co ma mu do powiedzenia, to niepotrzebnie mnie szukałeś?
Wciągnął powietrze głęboko do płuc. Waliło tymi nieszczęsnymi ziołami.
Poczuł, jak wzbiera się w nim gniew.
- Niepotrzebnie?! - krzyknął. - Znikasz z dnia na dzień i nie masz dla mnie ani słowa wyjaśnienia?! Głupiego mam cię w dupie, więc postanowiłam odejść?! Nawet na tyle cię nie stać?!
Zobaczył jak Belen kuli się w sobie, jak drży jej podbródek i jak powstrzymuje się przed wybuchnięciem płaczem, stojąc na baczność jak dziecko w podstawówce na apelu.
I nagle zdał sobie sprawę z tego, że jest całkowicie bezradny. Nie poradzi sobie bez niej. Ani dnia dłużej. Nie może pozwolić jej odejść po raz kolejny.
- Wróć do mnie - powiedział cicho, patrząc na nią błagalnie. - Niezależnie od tego, czemu odeszłaś. Proszę cię, wróć.
Nie umiał przemawiać. Była to kolejna umiejętność, której nie posiadał. Ale chyba właśnie nauczył się kochać miłością bezwarunkową i tym bardziej żałował, że nie potrafi jej tego wyznać tak pięknie, jak by chciał.
Pokręciła głową na boki.
- Lepiej będzie, jeśli ułożysz sobie życie z jakąś inną kobietą.
Czy ona siebie słyszała? Dla kogo to miało być lepiej? Bo na pewno nie dla niego.
- Dlaczego... mi to robisz? - zapytał.
- Nie jestem już... odpowiednią kobietą. Dla żadnego mężczyzny - powiedziała zagadkowo.
Spojrzał na nią pytająco, ale nie zdążył nic powiedzieć, bo do akcji wkroczyła babuleńka, która chyba podsłuchiwała wszystko za drzwiami.
- Dziecko, ty się zastanów, co ty mówisz. Jesteś kobita jak się patrzy. A ten synek akurat patrzy. I chyba tylko na ciebie.
Belen wybuchnęła płaczem. Staruszka taktownie (choć o tego typu zachowania chyba nikt by jej nie podejrzewał) wycofała się, a Sergi podszedł do Belen i po prostu ją objął.
I sam też się rozpłakał.
I stali tak dobre kilka minut na środku ziołowej kuchni, płacząc i całując się po czym popadnie. Po czołach, oczach, policzkach, ramionach, szyi, głowie...
- Tak bardzo cię przepraszam - szepnął, gładząc ją kciukiem po policzku. - Nie wiem, co zrobiłem źle, ale tak bardzo cię przepraszam...
Pokręciła głową.
- Nie, nie... To nie twoją wina. Sergi... Ja... to przeze mnie. Nie możemy być razem.
Spojrzał na nią z bólem.
- Dlaczego?
- Ja... ja jestem chora. Byłam... - poprawiła się, widząc jego przerażony wzrok. - Już jest dobrze... Względnie dobrze.
- Ale... co się stało?
- Miałam raka... raka jajnika. Wykryli mi go na okresowym badaniu, w dość wczesnej fazie.
- Wyleczyli cię? - zapytał szybko.
- Tak. Miałam operację... i chemioterapię - pokazała na chustkę, okrywającą jej głowę. - Włosy powoli zaczynają odrastać.
Kiwnął głową, ale przyszło mu do głowy jeszcze coś innego.
- Dlaczego... nic mi nie powiedziałaś?
Belen splotła palce dłoni.
- Bałam się, że zrujnuję ci życie.
Sergi spojrzał na nią z niedowierzaniem.
- Czy ty sobie robisz jaja? Przecież bym ci pomógł. Byłbym przy tobie. Nie musiałabyś przechodzić przez to sama - westchnął głęboko. - Ale już jest dobrze, tak? Już możemy o tym zapomnieć i zacząć żyć normalnie?
Belen wypuściła powietrze z ust z głośnym świstem.
- To jeszcze nie wszystko.
- Tak? - zapytał, zaniepokojony.
- To jest rezultat, który dotyka większość kobiet, leczonych z raka jajnika. Jestem... Nie mogę mieć dzieci - dokończyła niemal szeptem.
Sergi potrzebował chwili na przetrawienie tej informacji.
- A ty musisz być z kobietą, która pozwoli ci założyć normalną rodzinę - kontynuowała tymczasem Belen. - Mieć dom z ogródkiem, dzieci i psa. A ze mną...
- Co ty mówisz?! - przerwał jej gwałtownie Sergi, kiedy dotarł do niego sens wypowiadanych przez nią słów.
- Taka jest prawda i muszę się z tym pogodzić. I dlatego chciałam odejść, póki nie zacząłeś snuć żadnych planów na przyszłość. Mieszkam tutaj z Fatimą i ona jest dla mnie bardzo dobra, nawet nie każe mi płacić, a jeszcze pomaga wrócić do zdrowia. I czuję się tu dobrze, właśnie takiego cichego i spokojnego miejsca potrzebuję.
- Jezus Maria, Belen, czy ty siebie słyszysz? - odezwał się wreszcie Sergi, starając się zebrać myśli. - Uciekłaś na jakieś zadupie, bo było daleko od Barcelony? Nie, żebym miał coś do zadupiów, ale chcesz mieszkać z tą babcią do końca życia? A co ze mną?
- Nie jestem w stanie dać ci dzieci...
- Kurwa mać! Nie potrzebuję żadnych dzieci! Potrzebuję ciebie!
- Teraz tak mówisz. A za pięć lat...
- Dalej będę cię potrzebował! Kocham cię! Tak bardzo cię kocham!
- Nie ułatwiasz...
- Nie chcę ułatwiać! Nie rozumiesz? Choćbym miał tuzin dzieci z inną kobietą - nie byłbym szczęśliwy. Bo nie byłabyś nią ty.
- Rany boskie, przemawiasz jak w taniej komedii romantycznej - na jej ustach wykwitło coś na kształt delikatnego uśmiechu, choć w oczach wciąż lśniły łzy.
- Przecież wiem, że je lubisz.
- Może... - wzruszyła ramionami.
Stali wciąż naprzeciwko siebie, Belen, uciekając wzrokiem, Sergi natomiast wpatrując się w nią intensywnie.
- Zastanów się nad tym wszystkim na spokojnie - podjął chłopak. - Jak sobie wyobrażasz swoje życie beze mnie? Wiem. Wiem, jak to brzmi. Ale przecież... przecież coś do mnie czujesz... prawda?
Kiwnęła lekko głową.
- Wróćmy do domu, dobrze? - poprosił po chwili Sergi. - Bo musisz wiedzieć, że nie ruszę się stąd bez ciebie. A nie wiem, czy ta babcia będzie szczęśliwa z powodu mojej przedłużającej się obecności tutaj. Skąd ty ją w ogóle wytrzasnęłaś?
- Z ogłoszenia. Pisała, że wynajmie pokój tanio. A jak zobaczyła moją żałosną osobę, postanowiła w ogóle nie brać pieniędzy. Ona jest naprawdę kochana. Troszczy się o mnie.
- Potrafię sobie to wyobrazić - przyznał Sergi. - Kiedy powiedziałem, że cię szukam, myślałem, że mnie załatwi piorunami ze swoich oczu.
Belen uśmiechnęła się na te słowa, a Sergi poczuł, że serce, które oddał jej w całości, właśnie zupełnie się stopiło.
- Kocham cię - powiedział poważnie.
- Ej - zastopowała Belen. - Kiedy będzie moja kolej?
- Na co?
- Na powiedzenie ci tego.
- Myślę, że przyszedł najwyższy czas - uśmiechnął się Sergi.
Belen już otworzyła usta, ale powstrzymała się przed powiedzeniem tych dwóch słów. Spojrzała mu głęboko w oczy, bardzo smutnym i bardzo poważnym wzrokiem.
- A jeśli kiedyś będziemy... będziesz chciał mieć dzieci?
- Jeśli będziemy chcieli mieć dzieci - odpowiedział Sergi z naciskiem. - Zaadoptujemy je. Albo wymyślimy coś innego. Razem.
W oczach Belen pojawiły się łzy, ale uśmiechnęła się szeroko.
- Kocham cię.
__________

Obawiam się, że poszło za łatwo i straszliwie infantylnie. Co prawda takie obawy nachodzą mnie praktycznie przy każdym opowiadaniem, więc może - oby! - trochę przesadzam.
Standardowo przepraszam Was za moje epickie obsuwy u Was. Pracuję nad tym ;)
Aha, no i tak jak zapowiadałam. Został jeszcze epilog. Tylko najpierw muszę go stworzyć ;)

piątek, 4 września 2015

14. Będę grzeczny, miły i będę się uśmiechał

Odejście Xaviego z klubu sporo ułatwiało.
Nie chciał tak na to patrzeć, ale jednak choć trochę musiał.
Naprawdę już chciał prosić Muniesę, żeby może szepnął coś trenerowi o dopisaniu go do listy życzeń Stoke City. Zawsze to lepiej iść do kumpla, a nie do pierwszego lepszego klubu.
Ułożyło się lepiej. Teraz, w czasie spotkań przedsezonowych grał wreszcie tyle, ile naprawdę by chciał. Dziwne uczucie. Ale bardzo, bardzo dobre.
Lucho wziął go po którymś treningu na stronę, obiecując, że będzie na niego stawiał. Dobrze mieć zaufanie własnego trenera. Zwłaszcza, jeśli nic nie wychodzi ci w życiu prywatnym. Wtedy chociaż zawodowe chciałoby się mieć poukładane i okraszone sukcesami. Gdzie jak gdzie, ale w Barcelonie taka możliwość była na wyciągnięcie ręki.
Belen wciąż nie dawała znaku życia. A minęło już chyba... no ze trzy miesiące. Albo i więcej. Zniknęła w kwietniu, a teraz był początek sierpnia.
Powiedzieć, że czuł się wrakiem człowieka, to naprawdę nic nie powiedzieć. Choć - o dziwo - wpływało to na jego formę sportową zupełnie na odwrót, niż można by się tego spodziewać. Cóż, nie pozostało mu nic poza futbolem. Dosłownie. Nawet większość jego znajomych była z nim powiązana.
Ten cały prywatny detektyw, Miguel, musiał być chyba beznadziejny. Zapłacił temu człowiekowi naprawdę niezłą sumkę, a on tymczasem krążył gdzieś między różnorodnymi informacjami, nie potrafiąc połączyć żadnych faktów.
Nie potrafił tego zrobić, albo po prostu nie mógł, a Sergi podświadomie liczył na jakiś mały cud.
Również w tej chwili, kiedy po skończonym treningu siedział w prawie całkowicie opustoszałej szatni i wzdychał głęboko raz po raz.
- Słuchaj, możemy pogadać? - zaczął, jakoś tak niesamowicie delikatnie, Marc Bartra.
- No?
- Widzisz, jest taka sprawa... Zaręczyłem się z Melissą.
Sergi uśmiechnął się delikatnie. Zdążył ją już poznać i polubić, mimo że w ostatnim czasie nie był w zbyt towarzyskim nastroju.
- Okej. I co?
- No i chcemy się pobrać.
Roberto stłumił śmiech.
- To zrozumiałe.
- Właśnie - przytaknął Marc. - Nie masz nic przeciwko temu?
- Słucham? - nie zrozumiał Sergi. Nie przypominał sobie, żeby z Melissą łączyła go jakaś trudna przeszłość lub tym bardziej teraźniejszość czy coś w tym rodzaju. Co on miał do gadania w tej sprawie?
- Bo widzisz... - Marc podrapał się z zakłopotaniem po głowie. - Chciałbym, żebyś był moim świadkiem, co chyba jest dość oczywiste.
Skoro to takie oczywiste to po co go w ogóle o tym informował?
- I?
- No i ty... jakby to powiedzieć... nie jesteś zbyt rozrywkowo nastawiony... aktualnie znaczy się - wydusił z siebie wreszcie Marc.
- Aha - zrozumiał Sergi. - Boisz się, że ci zarżnę imprezę.
- Nie o to chodzi. Nie chcę po prostu, żebyś czuł się nieswojo czy coś.
- Spoko. Będę grzeczny, miły i będę się uśmiechał.
- No dobra, ale musiałbyś się do tego zmuszać. A jak byśmy tak poczekali... aż odnajdzie się Belen?
Sergi pokręcił głową.
- Ona mnie nie chce. Inaczej naprawdę już dawno by się odezwała. Tyle w temacie.
- Ale...
- Nie, daj spokój. Już mnie wystarczająco wszyscy pocieszali, potem chcieli mną wstrząsnąć i Bóg wie jeszcze co. A ona po prostu wymownie przekazała mi, że to już koniec. Muszę podziękować temu całemu Miguelowi za współpracę i powiedzieć, żeby sobie odpuścił. I sam muszę zrobić to samo.
Marc otworzył szeroko oczy.
- Nie wierzę. Przecież ty ją kochasz.
Sergi wzruszył bezradnie ramionami.
- A jakie to ma znaczenie?

Thiago Alcantara zawsze wydawał się odrobinę niepoczytalny. Ale prawdziwy powód do zdumienia dał swoim kumplom, kiedy postanowił się ustatkować jako pierwszy z nich. A teraz, kiedy miał przyjechać do Barcelony ze swoją nowiusieńką żoną, zaraz po miesiącu miodowym i ledwo przed startem sezonu, Sergi czuł się już naprawdę jak ostatni frajer. Bo oprócz niego miał też przyjechać Muniesa ze swoją Sarą i Bartra z Melissą. I szczerze liczył na to, że wyślą dziewczyny na jakieś ploty i spotkają się sami. Nie chciał się czuć jak piąte koło u wozu. Czy tam siódme. Niewielka różnica. 
Szczerze odetchnął na informację, że na spotkanie wybiera się również Rafinha. Dwóch singli, to zawsze lepiej niż jeden.
Kiedy dotarł na miejsce, przed wejściem do baru spotkał się właśnie z nim. Uścisnęli sobie ręce i weszli do środka.
- O Jezus! - powitał ich wrzask Thiago.
- Tylko Rafinha, ale możesz okrzyknąć mnie zbawcą, nie mam nic przeciwko temu - podchwycił jego brat, podchodząc do Thiago i łącząc się z nim w niedźwiedzim uścisku.
- Nie wiem, co mnie bardziej niepokoi - zaczął starszy Alcantara, gdy sytuacja wróciła już do normy i wszyscy w miarę cywilizowany sposób zajęli miejsca przy stoliku. - Czy to, że mój własny brat prowadza się z facetem, czy to, że ten facet nie prowadza się z blond dziennikarką...
Zapadła krępująca cisza, bo zarówno Bartra, jak i Muniesa wprowadzili już dawno swoje partnerki w szczegóły sytuacji Robeto, a i Rafinha mógł co nieco podejrzewać, spotykając przecież Sergiego co dzień na treningu.
Tylko Julia i Thiago wodzili zdezorientowanym wzrokiem po twarzach współtowarzyszy.
- No dobra... Co znowu powiedziałem nie tak?
Sara z Melissą spojrzały na siebie wymownie, Bartra podrapał się z zakłopotaniem po głowie, Muniesa chrząknął, a Rafinha postanowił jednak później odpisać na sms-a od tej nowo poznanej laski. Atmosfera stypy nie sprzyja flirtom. Nawet tym wirtualnym.
- Wszystko w porządku - powiedział jak gdyby nigdy nic Sergi. - Nie jesteśmy już razem.
- O sorry - mruknął Thiago. - Nie wiedziałem. Gdyby coś... - zaczął, ale Julia pokazała mu ruchem ręki, że wystarczy tej rozmowy.
- Tak... No to może ktoś mi powie, co oni tu mają dobrego do picia? - rozpaczliwie spróbowała zmienić temat Melissa, i o dziwo - udało się jej to znakomicie. Chyba wszyscy mieli dość roztrząsania nieudanego życia uczuciowego Roberto.
Sam zainteresowany natomiast westchnął głęboko, zerkając przez okno na intensywnie błękitne niebo. Wtedy na wakacjach, kiedy też siedzieli w barze, zbierało się na burzę. I wtedy też pierwszy raz poczuł, że coś z tego może być.
Mylił się. Okrutnie się mylił.
Jego rozmyślania przerwał dźwięk telefonu.
- Przepraszam - mruknął, wstając od stolika i wychodząc na zewnątrz.
Miguel Angel Socorro - przeczytał, spoglądając na wyświetlacz. Wspaniale, pojawiła się doskonała okazja do zrezygnowania z jego usług.
- Halo?
- Sergi? Słuchaj, mam sprawę, możesz rozmawiać?
- Jasne - westchnął znudzony.
- Byłem ostatnio w Gijon... i znalazłem Belen.
__________

Do końca tej historii pozostał jeszcze jeden rozdział i epilog. Piętnastkę napisałam wczoraj, właściwie od ręki, więc liczę na to, że wyszła mi lepiej, niż to u góry, z czym męczyłam się chyba z miesiąc.