piątek, 16 maja 2014

1. Tamto się nie liczy

Nie każdy dzień w redakcji El Pais obfitował w nadzwyczajne emocje i niespotykane wydarzenia. Czasem było zwyczajnie nudno. Zdarzało się, że Belen spędzała cały dzień przy biurku, porządkując materiały i uaktualniając różne dane na stronie internetowej.
Tak, jak tym razem. 
Kiedy uporała się już z wyznaczonymi sobie zadaniami, wskoczyła na chwilkę na Tumblra - tak, tak, pełen profesjonalizm. I pierwszą rzeczą, jaka pojawiła się na ekranie był napis Zmarł Tito Vilanova.
O Boże. 
Czyli jednak.
A jeszcze kilka dni temu rozmawiała z jego synem. Było źle, ale nie poddawali się.
Zadzwonił jej telefon. Nie miała nawet siły odebrać. Siedziała, zupełnie otępiała, z wzrokiem utkwionym gdzieś daleko, poza redakcyjnym gabinetem. Telefon zadzwonił drugi raz.
- Halo - powiedziała zachrypłym głosem.
- Belen? - usłyszała głos naczelnego. - Vilanova zmarł. Zamieść, proszę, tę informację na stronie.
- Tak jest - tylko tyle była w stanie odpowiedzieć.
Wystukała kilka zdań na klawiaturze i znów popadła w poprzednie odrętwienie. Nie mogła w to uwierzyć.

Ta informacja spadła na nich jak grom z jasnego nieba, oczywiście, że tak. Jasne, Tito był chory, owszem, ale przecież walczył, nigdy się nie poddawał, chciał żyć. Tak jak Abi. A Abi przecież dał radę. Inna sprawa, jak potem potraktował go Rosell... I choć Carles po ostatniej wizycie w szpitalu kręcił tylko głową i ciężko wzdychał, nie chcieli dopuścić do siebie myśli, że Tito mógłby umrzeć.
A jednak.
Przerażające.
To tak, jakby jego tata miał teraz umrzeć. A nawet wcześniej.
Boże drogi.
Jakiś absurd po prostu.
Włożył najlepszy garnitur, uczesał się i zszedł na dół. Był tego dnia u rodziców, chciał im pomóc przy domu - a  zresztą - może to wcale nie to, im wcale nie była potrzebna pomoc, to oni byli potrzebni jemu. Musiał mieć pewność, że dobrze się czują, że wszystko z nimi w porządku.
- To ja idę - poinformował mamę, stając w drzwiach kuchni.
- Dobrze. Boże, jaki ty już jesteś dorosły - uśmiechnęła się. - Jak latacie w tych swoich gaciach po boisku, to tego tak nie widać. A jak ubierasz garnitur, to normalnie jakieś nowe wcielenie Brada Pitta. Albo innego Toma Cruise'a.
- Oj, mamo...
- No co?
- Nic. Kocham cię - powiedział, ale głos lekko mu zadrżał.
- Wiem, wiem - przytuliła go mama.
Był od niej o głowę wyższy, ale przecież zawsze zostanie jej dzieckiem, jak ciągle powtarzała. Pocałowała go w czoło i kazała iść. 
- Nie wypada się spóźnić na pogrzeb - dodała na koniec, dobitnie przypominając mu, dlaczego od trzech dni chodził taki przybity i zachowywał się zupełnie inaczej niż zazwyczaj.

Pod katedrą czekał na niego Marc (i pierdyliard fotoreporterów). Większość piłkarzy i zapewne wszyscy działacze byli już w środku.
- Idziemy? - zapytał tylko Marc.
- Idziemy - potwierdził Sergi.
I poszli.

To było coś okropnego. Ta zgraja paparazzi, czyhająca na każdy, nawet najdrobniejszy ruch piłkarzy. Zresztą, mogli siedzieć zupełnie nieruchomo - wcale im to nie przeszkadzało. Wnętrze katedry non-stop rozjaśniało się dziesiątkami fleszy, jakby permanentnie błyskały tam pioruny. Belen miała dość. To nie był pogrzeb, tylko jakaś profanacja. Spojrzała na rodzinę Tito - ledwie się trzymali. Potem na władze klubu - Zubizarreta ocierał ukradkiem łzę. Piękne mam urodziny - pomyślała. Bo rzeczywiście, jeszcze nigdy nie obchodziła ich na pogrzebie, sama zresztą ledwo powstrzymując się od płaczu. 
Kilkadziesiąt minut później wyszła na zewnątrz. Nie miała zamiaru, wzorem innych dziennikarzy, narzucać się teraz piłkarzom, albo co gorsza - rodzinie Tito.
Ruszyła do domu przez pobliski park. Było cicho, ciemno i spokojnie. Przysiadła na ławce.
- No to wszystkiego najlepszego - powiedziała sobie i zaśmiała z politowaniem. 
Tak... Stuknął dwudziesty czwarty roczek. A u niej wciąż żadnego faceta na horyzoncie. Tak to jest, jak się najpierw chce za bardzo, a potem odpuszcza totalnie. Zresztą nieważne. Było, minęło.

Wracali powolnym krokiem, prawie w ogóle ze sobą nie rozmawiając. Bo też i o czym? Samochody zostawili kawałek stąd, ale nawet im się nie spieszyło. Przynajmniej teraz mieli chwilę spokoju, bez tych wszystkich upierdliwych pseudodziennikarzy. Szli parkową alejką, mijali ich tylko co jakiś czas właściciele psów, którzy wyszli na spacer ze swoimi czworonogami. Marc kręcił niedowierzająco głową. Więc to był ten sam Sergi, co jeszcze kilka dni temu? Wiecznie uśmiechnięty, niezrównoważony i potrzebujący ciągłego nadzoru? Teraz szedł zamyślony, z rękami w kieszeniach spodni, kopiąc jakiś kamyk. 
Sam Roberto wcale nie zdawał sobie sprawy z tego, że stał się przyczyną zaniepokojenia przyjaciela. Był zwyczajnie przygnębiony. No dobrze, może bardziej niż po przegranym meczu, ale i też skala wydarzenia była nieporównywalnie większa. Kiedy weszli w bardziej ocienioną część parku, a może po prostu wyposażoną w mniejszą ilość latarni, zobaczył jakąś dziewczynę siedzącą na ławce. Kiedy podeszli bliżej - rozpoznał w niej Belen Rodriguez. Ona zapewne też była w kościele - ubrana na czarno i w nastroju chyba nie lepszym niż on.
- Cześć - odezwał się Marc.
- Cześć - uśmiechnęła się nieznacznie.
- Byłaś na pogrzebie - bardziej stwierdził, niż zapytał Bartra. - Odwieźć cię do domu?
- Nie, dziękuję - jej odmowa była krótka, ale stanowcza.
- Na pewno? Już późno.
- Tak. Dziękuję.
Cały czas rozmawiała z Bartrą. Na Roberto nie spojrzała ani razu. Zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział też, że nie robił nic, by to zmienić. Dosłownie nic. Traktował ją jak powietrze. A ona jego. Już od dawna. A patrząc obiektywnie - właściwie od zawsze. No, może z jedną krótką przerwą.
- Sergi, to nie jest normalne, że wy ze sobą nie gadacie - wypowiedź Bartry brzmiała jak zarzut.
- Daj spokój. Przecież ja jej nie znam.
- Tak... W ogóle się nie znacie. W ogóle.
- Tamto się nie liczy.
- Jasne. I powiedz mi jeszcze, że nie żałujesz.
- Jak mam żałować czegoś, czego nie było?
__________

A więc zaczynamy. A w sobotę - po mistrzostwo :)

6 komentarzy:

  1. Ostatnie zdanie cholernie mnie zainteresowało, aż chciałabym całą historię poznać od razu. W ogóle to działa na czytelnika, i choć piłka nożna nie jest moją domeną to poczytam dalej - chętnie.

    ;P

    OdpowiedzUsuń
  2. Czyli znali się wcześniej, ciekawe tylko czy była to miłość, czy tylko przyjaźń, a może coś innego?

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeeej. No,no, nie powiem. Bardzo ciekawie. Czyli wychodzi an to, że mieli wspólną przeszłość. Czekam na kolejny ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Zawsze jak jest milczenie, to coś musiało się wcześniej wydarzyć. Pogrzeby nie są przyjemne, ale ja osobiście gdy usłyszę "Anielski orszak" dostaję ataku głupawy, niezależnie na czyjej ostatniej podróży jestem. To jest dopiero skrzywienie.
    Z zapartym tchem czekam na ciąg dalszy, chociaż wolałabym coś o Chelsea. :P
    Zapraszam też na Tormentę :)
    Buziaki F :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmm... Bardzo zainteresowało mnie to, co takiego wydarzyło się pomiędzy Belen i Sergim. Dlatego już nie mogę doczekać się dalszych części ;) Informuj mnie, proszę, o nowościach na GG: 8675263, lub na blogu: www.el--tiempo--de--ti.blogspot.com. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. 'jak latacie w tych swoich gaciach po boisku to tego tak nie widać' - rozwaliło system! :D przynajmniej jeden radosny fragment, bo cały rozdział trochę przygnębiający...
    końcówka mnie bardzo zaciekawiła :)) czekam na następny <3

    OdpowiedzUsuń